Wiele miesięcy temu piłam dużą ilość kaw dziennie, kaw które mi już nawet nie smakowały – „szłam w ilość, a nie jakość”. Kończyłam jedną i zaczynałam drugą. W ciągu 8h potrafiłam wypić 5, a nawet 6 bardzo niesmacznych i mocnych kaw, po których źle się czułam. Trwało to latami – zaś ja traktowałam to jako normalny stan :) To był odruch – włączałam czajnik, sypałam kawę, wlewałam mleko – jak zaprogramowany robot.
Przyszedł czas kiedy sam zapach kawy zaczął mnie bardzo mocno drażnić, kawa przestała smakować i nie było w tym żadnej przyjemności. Z upływem lat, doświadczeń, napotkanych ludzi na swojej drodze zrozumiałam, że życie jest zbyt krótkie, aby tracić je na bylejakość, bezwartościowe chwile, miejsca, w których być nie chcemy, ludzi którzy wysysają z nas energię jak pijawki. Jednak co ma piernik do wiatraka, co ma kawa do życia?
… no właśnie?
Nigdy nie jest zbyt późno aby zatrzymać się i obiektywnie spojrzeć na siebie „z boku”, na swoje codzienne czynności, na to czy nie pędzimy ślepo przed siebie próbując dotrzymać kroku komuś/czemuś – zaś siebie i swoje potrzeby spychamy w najciemniejszy zaułek naszej egzystencji.
Bylejakość jest czymś najgorszym co możemy zafundować sobie w swoim życiu – w każdym jego aspekcie. Warto nad tym zastanowić się, aby móc zrozumieć, że w „moim” życiu liczę się „JA” i „MOJE” zadowolenie. Zdrowy egoizm – zgodny z własnymi potrzebami tylko sprawi, że jakość naszego życia bardzo wzrośnie.
Nie musimy mieć dużo, nie musimy żyć szybko, nie musimy zadowolić każdego…
Czasami mniej znaczy lepiej, czasami mniej znaczy więcej…
Najważniejsze to sobie to wszystko zdrowo poukładać w głowie :).
…
Mój popołudniowy czas na kawę jest świętym rytuałem. Kiedyś tej chwili dla siebie nie doceniałam.
...
Jednak najbardziej lubię smak tej kawy, którą ktoś mi zrobi…