Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szydełko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szydełko. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 kwietnia 2017

haftowane jajka i moc prezentów

Nie mogłam zebrać się do napisania kilku słów po świętach. Dużo się działo - od dodatkowej córki przez półtora tygodnia, aż po całonocne rajdy infekcyjno-łazienkowe u Łucji (you know, wat I mean...). Takie dni, jak te minione sprawiają, że paradoksalnie czuję się wspaniale. Bo nie jest ważne zmęczenie, czy kolejne dni zawalone w pracy. Liczy się rodzina. A ja wspaniale odnajduję się w swojej roli. Ostatnio tak mnie coś naszło, kiedy gotowałam rosół w niedzielę. W tamtej chwili poczułam się tak bezbrzeżnie szczęśliwa. Obiad pachniał przepięknie w całym mieszkaniu. Łucja bawiła się z psem w swoim pokoju, a mąż coś majsterkował. A ja zdałam sobie sprawę, że jestem na właściwym miejscu. Banalne? Może... 
Znów się rozgadałam na początek, a chciałam pisać zupełnie o czymś innym. Mianowicie o jajkach i prezentach. Te pierwsze zrobiłam dla trzech wyjątkowych dziewczyn. Baza to oczywiście jajko styropianowe, na to szydełkowy sweterek. Na koniec haft i aplikacje. 


Dla Ani postarałam się odtworzyć motyw kwiatowy, jakiego ona sama często używa do zdobienia swoich prac. Był to taki rodzaj rękodzieła, w którym, no cóż, coś poszło nie tak... Może dobór kolorów jest tu kluczowy. 


Kolejne jajka zrobiłam dla Ilony. Błagam! Powiedzcie, że widzicie tam storczyka! To moja pierwsza przygoda z haftem wstążeczkowym. Tu też nie jestem do końca zadowolona z efektu, choć bardzo, bardzo się starałam. 



Ostatnie jajka zrobiłam dla Wioli. Byłam już nieco zrezygnowana po dwóch pierwszych niepowodzeniach, ale tu wyszło mi chyba najlepiej. Jedno jest pewne - w przyszłym roku zabieram się za robienie jajek w styczniu. 



Wielkanoc w tym roku zbiegła się z moimi urodzinami. Młoda jestem ciągle, ale nie wypada się chwalić wiekiem. Pochwalę się za to częścią prezentów. Nie, żebym nie chciała pochwalić się wszystkimi. Po prostu w natłoku zajęć nie zdążyłam wszystkim zrobić zdjęć. Ale wierzcie mi, z roku na rok dostaję coraz to piękniejsze prezenty! Mąż znowu zapamiętał, kiedy raz (jeden jedyny raz) wspomniałam o ręcznie robionym balsamie do ciała z naturalnych składników. Dorzucił od siebie coś ekstra. Sąsiadka zaskoczyła mnie bardzo kobiecym zestawem, w którym było coś dla ciała, coś dla duszy i jeszcze coś dla zaspokojenia czysto próżnej miłości do świecidełek. Moja bratnia dusza Ania swoim szóstym zmysłem wyczuła, że po stole walają mi się rachunki i inne papierki, więc sprezentowała mi uroczy listownik, idealnie wpisujący się w wystrój kuchni, do tego dołączyła śliczny zestaw materiałów i drewnianego królika. Ilonka znów mnie zaskoczyła, tym razem przepięknym lampionem w kształcie klatki. Ja nie wiem, skąd ona wiedziała, że o  takim marzyłam! Było tam jeszcze kilka ślicznych rzeczy i ozdób wielkanocnych, ale schowałam je do szafy razem z innymi ozdobami świątecznymi w miniony weekend. Faktem jest, że trafiły w mój gust w stu procentach!





A jako ostatni prezent dotarły do mnie wczoraj fantastyczne jajeczka zrobione przez Anetę. Ja nie wiem, jak ona to zrobiła, że tak misternie okleiła te jajka kordonkiem i sznurkiem. Ja mam strasznie toporne paluchy i jakbym spróbowała coś tak delikatnego kleić, to podejrzewam, że skończyłabym z dłońmi moczonymi w rozpuszczalniku, a z jajek wyszłaby nieestetyczna masa, której kotu do zabawy bym nie dała. Aneta, jesteś dla mnie mistrzynią! Te jajka to koronkowa robota. 




Dziewczyny, bardzo serdecznie Wam dziękuję za wszytko! Jesteście niesamowite! Nawet teraz, kiedy sobie przypominam o tych prezentach, na wiele z nich patrzę, niektóre mam na sobie, to czuję się tak niesamowicie, bo choć to tylko materialne rzeczy, to sprawiają, że czuję się wyjątkowa, kochana i... no nie wiem... potrzebna. To chyba najlepszy prezent, jaki może dostać kobieta.

sobota, 18 marca 2017

Wiosna za progiem

Czy Wy też już odliczacie godziny do wiosny? Marzec nie daje dam zapomnieć o swym ulubionym powiedzeniu i pogoda na prawdę jest różna. Nauczyłam się nie dzielić skóry na niedźwiedziu i nie cieszyć z rzeczy, co do których nie mam pewności. Kiedy jednak kilka dni temu wychodziłam rano do pracy nie mogłam się nie uśmiechnąć. W nocy padał deszcz, było kilka stopni na plusie, a przez chmury zawzięcie przebijały promienie słońca. Gdzieś w krzakach wesoło śpiewały ptaki. W powietrzu unosił się zapach mokrej, budzącej się do życia ziemi. Nawet jeśli czekają nas jeszcze przymrozki, czy nawet śnieg, to będą to ostatnie podrygi zimy. Także w naszym domu zazieleniło się trochę. Jeszcze nieśmiało, ale dziś po południu będę wyciągać wielkanocne ozdoby. 
Tymczasem zrobiłam już pierwsze świąteczne jajeczka. Szydełkowe już motałam, ale tym razem dodałam do nich delikatny kwiatowy haft. Stoją sobie te dziergane pisanki w towarzystwie stokrotki, którą dostałyśmy w pracy na Dzień Kobiet. Wszystko natomiast zebrałam w koszyczku, który uplotłam kilka tygodni temu z brzozowych witek. Koszyczki, które wyplatałam rok temu z wikliny możecie zobaczyć TU. Wybaczcie jakość zdjęć...








A skoro już wspomniałam o Dniu Kobiet, to pokażę Wam jeszcze, co przygotowałam dla naszych dziewczynek i Pań w przedszkolu. Wiadomo, pieniądze klasowe są zawsze sporym ograniczeniem, bo okazji w ciągu roku jest dużo. Ponownie wybrałam się więc do hurtowni i kupiłam białe serduszka, wstążkę i małe kolorowe motylki (tak też nazywa się grupa Łucji). Wystarczyła godzinka i miałam gotowe prezenty, które wszystkim dziewczynkom skojarzyły się z uwielbianymi różdżkami. Wyszło 2 razy taniej, niż jakbym kupiła coś bardzo podobnego, a gotowego. Dla Pań przygotowałam bukiety z żonkili. 



Na koniec chciałam Wam polecić bardzo fajny pomysł na prezent. Łucja dostała od swojej Chrzestnej na urodzinki książeczkę, której jest bohaterką. Zamówienie składa się przez stronę internetową przesyłając zdjęcie dziecka i podając imię. Jest kilka wzorów do wyboru, także dla rodzeństwa. Tak mi się ten pomysł spodobał, że kiedy ostatnio szliśmy na urodziny do kuzyna Łucji, zamówiłam bajeczkę dla niego. Także moja chrześniaczka dostanie podobną opowiastkę. Wydaje mi się, że w czasach, kiedy pokoje naszych dzieci przepełnione są zabawkami, nie ważne, czy tymi dizajnerskimi, drewnianymi, czy plastikowymi, taka książeczka będzie ciekawą alternatywą. To niesamowita pamiątka na całe życie!


I tak już zupełnie na pożegnanie jeszcze jeden niezaprzeczalny dowód z ogródka babci Jadzi na to, że to już!






środa, 30 listopada 2016

Zamotana, zakręcona

Znowu mamy intensywny czas. Przez ostatni tydzień była u nas moja Siostra. A siostrzane pogaduchy nie sprzyjają blogowaniu, niestety... Karola już jednak poleciała do siebie, a ja wracam do Was. Trochę ostatnio tworzyłam, ale nic świątecznego. W planach mam tylko choinki i kilka bombek udających metalowe. Nie wiem, czy i to uda mi się zrealizować. W końcu do świąt pozostały tylko 3 tygodnie. 
Na początek chciałam Wam dziś pokazać prezent dla Ani, z którą spotkałam się ostatnio. Widziałyście już go na jej blogu. Taca (a w zasadzie tace, bo były dwie) jest zdobyczna, ma swoją długą historię, trzymały ją setki rąk. Ocalona przed zgubną przyszłością czekała u mnie na swoje drugie życie. Kiedy spontanicznie zdecydowaliśmy o wyjeździe na długi weekend potrzebowałam czegoś z duszą, czym mogłabym obdarzyć Anię. Kiedy tak się zastanawiałam siedząc na kanapie, mój wzrok powędrował na szafę w kierunku tacy. Nie zwlekając wyciągnęłam z szafy wosk i pokryłam nim całą powierzchnię podstawki. Na koniec dodałam laboratoryjny stempelek. Sobie chyba zrobię taką samą...



Zdążyłam jednak zrealizować moje rękodzielnicze marzenie - motankę. Ponad rok temu w moim mieście miały być organizowane warsztaty z tworzenia tych lalek, ale było zbyt mało chętnych. Poczytałam wtedy o motankach i zapragnęłam stworzyć ją sobie sama. Ale jakoś mi nie szło. Postanowiłam więc zaprosić do współpracy koleżankę. Z Anetą działałam już rok temu przy okazji warsztatów na Halloween w jej szkole. Wiedziałam więc, że jak się obie za coś weźmiemy, to musi się udać. Spotkałyśmy się więc w ubiegłym tygodniu i zaczęłyśmy plątać, wiązać i wić nasze laleczki. 
Motanki to bardzo ciekawa, słowiańska tradycja. Bardzo rozpowszechniona na Ukrainie, ale i u nas zdobywa co raz większe grono fanek. Są różne ich rodzaje, np. zadanice, czy ziarnuszki. Te pierwsze tworzymy z intencją, życzeniem. te drugie wypełnione są ziarnami i mają za zadanie strzec domowego ogniska. Najważniejsze, o czym trzeba pamiętać, to że nie używamy przy ich motaniu nic ostrego, nożyczek, ani igły. Druga rzecz - nie nadajemy lalce rysów twarzy, ponieważ wtedy lalki zajęłyby się swoimi sprawami. I jeszcze jedno - pracy nad motanką nie wolno przerywać, a na koniec powinniśmy ją obdarzyć czymś cennym, np. sznurem korali, czy inną błyskotką. 





Tworzeniu naszych laleczek towarzyszyły długie, inspirujące rozmowy i wyborne wino. Towarzyszyła także wyjątkowo marudna tego dnia Łucja. Efekty naszej pracy przeszły moje oczekiwania i bardzo mi się podobają. Swoją ziarnuszkę wypełniłam ziarnami pszenicy. Stoi w kuchni i pilnuje, co bym nic nie przypaliła i była dobrą gospodynią. Aneta za to swojej zrobiła przecudny warkocz, ale nie zdradziła mi intencji, w jakiej wykonała swoją zadanicę. Wiem jednak, że chciałbym, abyśmy spotykały się częściej w celach nie tylko rękodzielniczych. 

A propos motania, to w ostatnim czasie wymotałam też komin dla Łucji. Oczywiście w moich ulubionych szarościach, na szydełku. Podszyłam go minki. Często nie jestem zadowolona ze swoich szydełkowych poczynań, ale tutaj wyjątkowo skromna nie będę. Z chęcią zrobiłabym drugi taki dla siebie. Tylko czy starczyłoby mi cierpliwości? 


Na koniec chciałam też Wam coś polecić. Zwłaszcza fanom Harrego Pottera. Miałam okazję przeczytać ostatnio książkę Harry Potter i przeklęte dziecko. To nie powieść, a scenariusz sztuki wystawianej na West Endzie. Współautorką jest oczywiście Rowling. Akcja zaczyna się w momencie zakończenia ostatniej powieści. Harry z przyjaciółmi odprowadzają swoje dzieci na pociąg do Hogwartu. Czarodziej rozmawia z synem o jego wątpliwościach względem szkoły. Mały Albus ma jednak obawy nie tylko przed trafieniem do Slytherinu. Musi zmierzyć się także z legendą ojca. Kandydatów na tytułowe dziecko jest kilku - Albus, jego najbliższy przyjaciel, który być może jest synem samego Voldemorta, czy wreszcie sam Harry. Bo w końcu od spotkania z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać w Dolinie Godryka ciążyło na nim olbrzymie brzemię. 
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co było dalej, to z pewnością będziecie tą książką usatysfakcjonowani. Nie polecam jednak tej lektury osobom nie znającym serii. Można się pogubić w odwołaniach do przeszłości ukazywanej w powieści. 

Zdjęcie pochodzi ze strony
Wydawnictwa Moja Rodzina
Muszę się Wam pochwalić, że już niemalże spełniłam po dwakroć swoje noworoczne postanowienie. Miałam czytać jedną książkę na miesiąc. W tej chwili mam przeczytane 21, co - wydaje mi się - jest dobrym wynikiem, zważywszy na fakt, że jestem młodą, aktywną zawodowo mamą... Listę książek przedstawię Wam pewnie przy okazji podsumowania roku. Jest, co czytać! 


sobota, 17 października 2015

Małe przyjemności

Mamy jesień. Dużo się dzieje. Nie zawsze są to dobre rzeczy. Choćbym nie wiem, jak bardzo lubiła deszcz i mgłę, czasami po prostu organizm jest zmęczony. W takich sytuacjach umiejętność cieszenia się pozornie małymi rzeczami jest na wagę złota. To taka zasada jesiennego survivalu. Dlatego, kiedy zdarza się w moim życiu coś dobrego, to pielęgnuję to, zachowuję w pamięci. Tak jak na przykład widok tęczy na zachmurzonym niebie kilka tygodni temu, kiedy wracałyśmy z Łucją do domu. Albo niespodzianka w postaci awizo w skrzynce tydzień temu. Poszłam, odebrałam i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu stwierdziłam, że jest to paczka od Wioli z bloga world by Holly. Kiedyś wysłałam jej album wiktoriański, a teraz ona odwdzięczyła mi się pięknym kubkiem w skandynawskim stylu. Całkiem niedawno myślałam sobie, że przydałby mi się nowy kubek do pracy. No i proszę! Mam!



Niestety podczas drogi stłukło się ucho. Pobiegłam więc po super klej i w ekspresowym tempie poskładałam wszystko w całość. Trochę przecieka, ale ma ten kubek swoją historię, swoją rysę. Z takiego naczynia herbata smakuje jeszcze lepiej! A najlepiej smakuje wieczorem, w domu, z plasterkiem pomarańczy. Holly, dziękuję Ci z całego serca! Nawet nie wiesz, jaką mi radość sprawiłaś!  
Kubek do pracy jednak też sobie kupiłam. Nie mogłam przejść obojętnie obok reklamy biedronki, w której zobaczyłam piękny kubeczek w warkocze. W dodatku szary! Cóż mogłam zrobić? Kolejna mała przyjemność na liście. 



W innym dyskoncie znalazłam komplet szydełek, o którym od dawna marzyłam. Z niecierpliwością przeglądałam kolejne gazetki lidla w poszukiwaniu tychże, bo kiedyś już były, ale nie zdążyłam ich kupić. Wiadomo, jak to w lidlu. I wreszcie znalazłam! Już mnie łapki swędzą, żeby coś zamotać, ale na razie jeszcze kilka rzeczy muszę zrobić z listy priorytetów.



Ostatnią moją zdobyczą jest czerwony materiał w gwiazdki. Upolowałam go w sh za grosze. Będzie może zasłoneczka w kuchni, a może jakieś ozdoby świąteczne… W końcu minęła już połowa października i czas zabrać się za bożonarodzeniowe przygotowania. 


Tymczasem nie przeciągam już rozpływania się nad tym, co mi w ostatnim czasie sprawia przyjemność. Uciekam na wieś z moimi kochanymi pierdzikami szukać promieni słońca, może grzybów jakichś… Szczęścia generalnie. I Wam życzę, abyście w ten weekend odpoczęli, wyszli na spacer i poszukali w lesie lub choćby w krzakach pod balkonem jakiegoś jesiennego chochlika. 

niedziela, 16 listopada 2014

W listopadowym klimacie


Znowu listopad (a może jeszcze) i ponownie wełna w roli głównej. Dziś jednak coś, co zamotałam sama – naszyjnik z cieniowanej wełny (orwałam kiedyś cały motek w sh za niecałe 2 złote). Podobne ozdoby już raz robiłam.





Ten powstał w dość komicznych okolicznościach. Pewnie każda z Was kiedyś miała taki wieczór (pewnie i ranek), kiedy połowa szafy wylądowała na podłodze, bo „nie mam się w co ubrać!”. Mnie zdarzają się takie momenty kilka razy w miesiącu, choć ostatnio chyba rzadziej. W trakcie jednej takiej szafiarskiej apokalipsy stwierdziłam, że pewne ciuchy byłyby w porządku, ale nie mam do nich odpowiednich dodatków. W desperacji wpadłam na pomysł zrobienia czegoś na szybko. Zaczęłam przed 9 wieczorem i zdążyłam! Doszyłam jeszcze dwa guziki dla lepszego efektu. Pewnie bardziej pasowałby jakiś szydełkowy kwiatek, ale ja i kwiatki, to dwa zupełnie różne bieguny. Przynajmniej te kwiatki, które ewentualnie miałabym nosić na sobie (choć przyznam się bez bicia, że skusiłam się ostatnio na bardzo kwieciste getry w Pepco, co zakrawa na akt niemal autodestrukcyjny z mojej strony). Możecie mi nie wierzyć, ale mnie tam od razu cieplej, jak zakładam ten naszyjnik. Swoją drogą koleżanka w pracy zapytała się, co to za obroża, więc jej powiedziałam, że to Mąż mi założył i jak się oddalam od domu na więcej, niż 5 km, to obroża razi mnie prądem.
A na koniec cudowny listopadowy widok zza mojego okna. Nic, tylko pyszna herbatka, jakieś dobre ciacho i biegająco wkoło Łucja…



czwartek, 24 października 2013

Zaległości różne

W wielkim skrócie chciałam Wam dziś pokazać, co się u mnie ostatnio działo. Niestety „ostatnio” obejmuje bardzo długi okres czasu. Nie wiem, dlaczego tak Was zaniedbałam… Przepraszam jednak z całego serca i obiecuję poprawę. Tym bardziej, że wielkimi krokami zbliżają się święta i powolutku zaczynam tworzyć bożonarodzeniowe dekoracje, którymi będę się tu chwalić. Tymczasem jednak uraczę Was sporą ilością zdjęć.
Na pierwszy ogień idzie szkolenie w Toruniu – owocne zarówno pod względem merytorycznym, jak i towarzyskim. Było mi tak miło, że mogłam się spotkać z przyjaciółmi po długim czasie! Czułam się, jakbym wracała do domu.







Jako, że jesień w pełni i to ta najpiękniejsza, złota, wybraliśmy się z Michałem na grzyby. Łucja trafiła pod opiekę Babci, a my pół dnia biegaliśmy po lasach. W rezultacie nazbieraliśmy koszyk piękności. Nie omieszkałam także przytaszczyć zapasów mchu i kory brzozowej, którą już wykorzystałam…







Zrobiłam też kilka rzeczy, między innymi pudełeczko na spinki dla Łucji, czy – na wyraźną prośbę Szwagra -  pudełko na papierosy (JESTEM ABSOLUTNĄ PRZECIWNICZKĄ PALENIA!).


PALENIE SZKODZI ZDROWIU! 

PALENIE POWODUJE RAKA PŁUC I CHOROBY SERCA

Wydziergałam też od dawna odkładane żołędzie i ozdobiłam nimi słoik z ciasteczkami Łucji.



Dobrze, już dobrze! Kolejna porcja moich poczynań poczeka do następnego razu. Mam w zanadrzu dwa przepisy na pyszne dania oraz nową koszulkę :D Zatem do szybkiego zobaczenia!