Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kwiaty. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 marca 2017

Wiosna za progiem

Czy Wy też już odliczacie godziny do wiosny? Marzec nie daje dam zapomnieć o swym ulubionym powiedzeniu i pogoda na prawdę jest różna. Nauczyłam się nie dzielić skóry na niedźwiedziu i nie cieszyć z rzeczy, co do których nie mam pewności. Kiedy jednak kilka dni temu wychodziłam rano do pracy nie mogłam się nie uśmiechnąć. W nocy padał deszcz, było kilka stopni na plusie, a przez chmury zawzięcie przebijały promienie słońca. Gdzieś w krzakach wesoło śpiewały ptaki. W powietrzu unosił się zapach mokrej, budzącej się do życia ziemi. Nawet jeśli czekają nas jeszcze przymrozki, czy nawet śnieg, to będą to ostatnie podrygi zimy. Także w naszym domu zazieleniło się trochę. Jeszcze nieśmiało, ale dziś po południu będę wyciągać wielkanocne ozdoby. 
Tymczasem zrobiłam już pierwsze świąteczne jajeczka. Szydełkowe już motałam, ale tym razem dodałam do nich delikatny kwiatowy haft. Stoją sobie te dziergane pisanki w towarzystwie stokrotki, którą dostałyśmy w pracy na Dzień Kobiet. Wszystko natomiast zebrałam w koszyczku, który uplotłam kilka tygodni temu z brzozowych witek. Koszyczki, które wyplatałam rok temu z wikliny możecie zobaczyć TU. Wybaczcie jakość zdjęć...








A skoro już wspomniałam o Dniu Kobiet, to pokażę Wam jeszcze, co przygotowałam dla naszych dziewczynek i Pań w przedszkolu. Wiadomo, pieniądze klasowe są zawsze sporym ograniczeniem, bo okazji w ciągu roku jest dużo. Ponownie wybrałam się więc do hurtowni i kupiłam białe serduszka, wstążkę i małe kolorowe motylki (tak też nazywa się grupa Łucji). Wystarczyła godzinka i miałam gotowe prezenty, które wszystkim dziewczynkom skojarzyły się z uwielbianymi różdżkami. Wyszło 2 razy taniej, niż jakbym kupiła coś bardzo podobnego, a gotowego. Dla Pań przygotowałam bukiety z żonkili. 



Na koniec chciałam Wam polecić bardzo fajny pomysł na prezent. Łucja dostała od swojej Chrzestnej na urodzinki książeczkę, której jest bohaterką. Zamówienie składa się przez stronę internetową przesyłając zdjęcie dziecka i podając imię. Jest kilka wzorów do wyboru, także dla rodzeństwa. Tak mi się ten pomysł spodobał, że kiedy ostatnio szliśmy na urodziny do kuzyna Łucji, zamówiłam bajeczkę dla niego. Także moja chrześniaczka dostanie podobną opowiastkę. Wydaje mi się, że w czasach, kiedy pokoje naszych dzieci przepełnione są zabawkami, nie ważne, czy tymi dizajnerskimi, drewnianymi, czy plastikowymi, taka książeczka będzie ciekawą alternatywą. To niesamowita pamiątka na całe życie!


I tak już zupełnie na pożegnanie jeszcze jeden niezaprzeczalny dowód z ogródka babci Jadzi na to, że to już!






niedziela, 9 października 2016

Ślubny maraton, cz. 2

Dziś będzie długo, zdjęciowo, ale też bardzo prywatnie. Zaległości czas nadrobić. Jak już doskonale wiecie, pomagałam mojej Siostrze i jej Mężowi w przygotowaniu ślubnych gadżetów i dekoracji. Motyw przewodni to lawenda. Miało być też rustykalnie. Kiedy my z Karoliną zajęte byłyśmy wymyślaniem, co i gdzie, jej wtedy jeszcze Narzeczony śmiał się z nas, że "o ho-ho, rustykalnie... ". No więc stwierdziłam, że najbardziej rustykalny jest pan młody, bo mu słoma z butów wystaje (Jacek, jesteś moim ulubionym szwagrem!).


Zaczęło się od zaproszeń, o których pisałam TU. Potem były słoiczki w ramach podziękowań. Każdy z gości dostał dwa mini weki. Jeden z brązowym cukrem i naklejką z imionami młodej pary i datą ślubu, a drugi z przepyszną herbatką i napisem: "dziękujemy za przybycie". Pracy było mnóstwo, słoiczków 80 sztuk. Każdy słoiczek, oprócz nalepki, musiał zostać przystrojony czapeczką z szarego płótna. Musiałam zaangażować Męża do pomocy.


Kolejne były winietki, z których każdą stemplowałam. 40 osób, imiona i nazwiska. Każda literka osobno. Niestety nie zrobiłam zdjęć, ale też były na szarych, gotowych kartonikach. 
Prawdziwym wyzwaniem okazało się "ubieranie" sali. Moja Siostra miało jasno sprecyzowaną wizję. W kwiaciarni zamówiła przecudne świeczniki i dekoracje - białe róże i lawenda zatopione w wodzie. W przypadku tych większych, górę szklanej tuby wieńczył lawendowy wianuszek, a po wodzie pływały tealighty. 



Para młoda siedziała na tle pięknych drzwi, a po obu stronach wisiały piękne wiązanki z białych róż. 


Dwa kosze z kwiatami były także przygotowane w ramach podziękowań dla rodziców. 


Do tego dostarczono nam całą masę lawendy w doniczkach i korytkach. Osłonki udekorowałyśmy szarym płótnem i parcianym sznurkiem lub koronkową wstążką. Inne posadziłyśmy w doniczce. No dobra, ja sadziłam, w piątek po południu, kiedy miałam już zrobione paznokcie, a niestety rękawiczek nigdzie nie było... Z dwojga złego lepiej, żebym to ja sobie zniszczyła manicure, a nie Panna Młoda. 




Jeśli chodzi o bukiet ślubny, to był wykonany z eustomy i lawendy. Wyglądał jak bukiecik polnych kwiatków. Był skromny i przepiękny! Niestety nie zrobiłam mu zdjęcia, więc ratuję się wyciętymi kadrami z innych fotek. Jak tylko będę miała profesjonalne zdjęcie, to wymienię. Dla osób z Brzegu Dolnego i okolic - mogę przesłać namiary na kwiaciarnię.


Wracając jednak już do naszej pracy. Moja Mama uszyła pokrowce na sztućce. Oczywiście szare płótno i biała koronka.  Zestawienie takie samo, jak w przypadku obrusu. Także dzieło mojej Mamy. Kilkanaście metrów obszytych koronką, po obu stronach... Oj, było co szyć! 


Do tego małe smaczki - papierowe motyle, czy składane klatki dla ptaszków, które dodawały lekkości i romantyzmu. Na barze, za którym urzędował DJ ustawiłyśmy lawendę oraz kartonowe inicjały imion małżonków. Po bokach świece w kolorze ecru, które paliły się całą noc i tworzyły niezwykle intymną atmosferę. A i przydały się ze strony czysto praktycznej, kiedy nastąpiła nieoczekiwana przerwa w dostawie prądu.



Kropką nad i były wstążki na butelkach. Zwykłe szarfy na winie i kokardy z etykietą na wódce. 



Niestety zdjęć nie mam zbyt wyraźnych. Tle pracy, zmęczenie, a w końcu dobra zabawa.. Na ostre fotki brakło czasu. Część z nich robiłam dopiero na następny dzień. Bieżące z dekorowania mogliście też zobaczyć na moim profilu na FB. 
Reasumując: projekt "Moje wielkie rustykalne wesele" uważam za udany. Włożyłyśmy z Siostrą mnóstwo pacy w to, by było fajnie, inaczej, miło dla oka. Postarali się też nasi wspaniali mężczyźni, którzy dzielnie dowozili nam kolejne rzeczy, w tym ruskie pierogi na obiad, czy opiekowali się Łucją. Starłyśmy się z opiniami o tym, że np. na weselu to koniecznie muszą być białe obrusy. Stawiliśmy wszyscy czoła innym przeciwnościom losu, spotkaliśmy mnóstwo fantastycznych osób, jak Właścicielka restauracji, Fryzjerka, Makijażystka, Kwiaciarka, niesamowicie fajny pan Fotograf, czy nawet wyluzowana Pani w USC, która zachowywała kamienną twarz, kiedy mój szwagier ciągle się mylił w przysiędze. Do tego sesja zdjęciowa w przecudnym zespole klasztornym w Lubiążu, na której jestem bez butów, bo pojechałam w adidasach, żeby było wygodniej, a szpilek zapomniałam... Że nie wspomnę o tym, że boki zrywaliśmy, kiedy fotograf nie mógł złapać ostrości i stwierdził, że mam... nie no, nie napiszę Wam tego! 
Powiem za to, że żyję już trochę czasu, na wielu weselach byłam, ale nigdzie nie było tyle pozytywnej energii i luzu. Mam nadzieję, że całe życie Karoli i Jacka będzie tak wesołe, jak dzień ich ślubu! Tego Wam życzę, Kochani!



wtorek, 16 lutego 2016

Zielono mi!

Czytałyście Samotność w sieci Wiśniewskiego? Ja tak, bardzo dawno temu. Z tej książki, w której fabułę nie będę się dziś zagłębiać (dość powiedzieć, że na swoje czasy była to książka bardzo nowatorska), wzięła się moja fascynacja zielonym kolorem. Ciemna, butelkowa zieleń przez długi czas rządziła zarówno w mojej szafie, jak i w otoczeniu. Lubiłam ten kolor tak bardzo, że pewnego dnia przesadziłam. Właśnie remontowaliśmy wypożyczony domek, malowaliśmy salon. Matko, to było ponad siedem lat temu! No, ale do rzeczy. Przesadziłam z barwnikiem do farby i wyszedł bardzo ciemny kolor. Oczywiście zamierzony - przez pierwsze kilka tygodni byłam zachwycona! A potem przyszła zima, popsuło się ogrzewanie i w tym zielonym pokoju zaczęłam czuć się jak w pieczarze. Powiedziałam wtedy sobie - dość zielonego! 


Ale stara miłość nie rdzewieje. Od jakiegoś czasu powracała do mnie we wspomnieniach, pojedynczych ciuchach. Zwracałam na nią co raz większą uwagę w Waszych blogowych stylizacjach. Powróciła z całą mocą, kiedy szyłam dla Łucji sukienkę Meridy. Tak pojawił się pomysł na poduszkę. Do jej wykończenia posłużył mi szary konik dala - naprasowanka. Miałam dwie - jedną wykorzystałam rok temu przy robieniu dekoracji do pokoju Łucji. Drugi czekał w szafie na natchnienie. Doczekał się. Koniki pochodzą ze sklepu Nie tylko na. 


Potem, na blogu All things pretty and simple przeczytałam wpis o robieniu tablic, tzw. moodboard. Wiedziałam, że na pewno nauczę się je robić. Magda tak fantastycznie wszystko wytłumaczyła, że wystarczyło mi pół godzinki, by stworzyć moją własną, zieloną tablicę. Kolarz stworzyłam dodając do mebli, jakie mam w domu kilka drobiazgów w ulubionym kolorze oraz takich, które chciałabym mieć (np. lampa).  Wyszło tak:


A potem poszło już z górki. Pomalowałam puszkę po ananasie i zrobiłam z niej osłonkę na doniczkę dla pięknych, wiosennych żonkili. 



W second handzie wyszukałam bieżnik na stół. Nie znalazłam narzuty. Do głowy wpadł mi szatański pomysł. Wyciągnęłam z szafy stary koc, upolowany także w sh, kiedyś biały, dziś straszący brudną szarością. Na olx zamówiłam barwniki do tkanin. Pamiętam je z czasów dzieciństwa. Nie wiem, czy to ta sama firma i czy też miały motylka na opakowaniu, ale sposób użycia jest cały czas ten sam - rozpuszczony barwnik wlewamy do garnka, materiał gotujemy w tym roztworze przez godzinę w międzyczasie dodając sól kuchenną. Użyłam największego kociołka, jaki miałam w domu, ale okazał się on zbyt mały na moją starą narzutę. Nie mogłam za bardzo mieszać materiału podczas barwienia. Kolor przyjął więc niezbyt równo. Ale nie ma tego złego - wyszedł ciekawy, marmurkowy efekt, więc i tak jestem zadowolona. 



Do tego herbata - zielona - a jakże! Znalazło się miejsce i dla rogalika (oczywiście bez-mleczny i bez-jajeczny). Tu akurat wygląda jak krewetka, ale znacie moje talenty do pieczenia... Ważne, że  to rogalik ("mamusiu, ale to jest taki specjalny rogalik? na prawdę? mogę do zjeść?" - radość Łucji bezcenna!).


Zieleń prześladuje mnie nawet w snach - ciemne, stare lasy pełne ogromnych drzew, przebijające przez gałęzie promienie słońca. Wracam tam, niczym do domu. 



niedziela, 31 stycznia 2016

Zabawa z kwiatami

Witaj hiacyncie, zwiastunie wiosny! 
Kto zgadnie, parafrazą czyich słów z jakiego filmu są te powyższe? Będzie niespodzianka :) Taka zabawa na początek lutego. 

Styczeń to dla mnie czas poświątecznego odpoczynku. Chowam bożonarodzeniowe ozdoby, pozwalam domowej przestrzeni odetchnąć od kolorów. Cieszę się zimową surowością w czterech ścianach. Powoli, tak jak w naturze, wychylają nieśmiało listki pierwsze roślinki. Wszystko zgodnie z wyznaczonym rytmem. Na początku roku kupiłam hiacynta. Zaczęły pojawiać się pączki, więc go solidnie podlałam. No i cały kwiatostan szlag trafił. Mówiłam Wam już wielokrotnie, że nie mam ręki do roślin. Obcięłam, postawiłam na oknie. Czekałam. Tymczasem zakupiłam następny. Wczoraj pięknie zakwitł. Roztacza w całym pokoju przecudny zapach!



A i ten pierwszy chyba mu pozazdrościł i zaczął się rozwijać. Najlepsze jest to, że pierwszy kwiat był różowy, a ten zapowiada się na biały. 


Nadchodzi luty. W połowie tego miesiąca są Walentynki, święto zakochanych. Wtedy też niektóre ptaki łączą się w pary i zaczynają budować gniazda. To dla mnie oznacza początek wiosennego oczekiwania. Takie radosne, z motylami w brzuchu, kiedy na przykład słyszę wesoły świergot ptaszków, czy poczuję na twarzy ciepły powiew wiatru. Potem już nie jest tak samo, bo oczekiwanie zmienia się w niecierpliwość, kiedy rozwiną się liście, kiedy będzie wystarczająco ciepło, by zdjąć zimowe kurtki, odłożyć szaliki do szaf. Teraz jest właśnie najpiękniejszy czas na cieszenie się wiosną. W moim przypadku przejawia się to też w nowym hobby. Pozazdrościłam Łucji kolorowanek i kupiłam sobie własną. Pożyczyłam od niej kredki i bawię się wieczorami. 




Roślinne motywy. Kolorowanie i bazgranie kupiłam ostatnio w biedronce. Już od dawna zachwycał mnie Tajemniczy ogród, ale cena odstraszała. Tymczasem za moją zabawkę nie zapłaciłam nawet 10 zł. Sprawdziłam na własnej skórze, to na prawdę  świetny sposób na skołatane nerwy. 
Miłego popołudnia i następnego tygodnia Wam życzę!