Pokazywanie postów oznaczonych etykietą macierzyństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą macierzyństwo. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 marca 2017

A miało znowu być o wiośnie...


Wiosna vs. zima 1:0
Wczoraj skorzystaliśmy z w miarę ładnej pogody i pojechaliśmy do lasu. Potrzebowałam ziemi i mchu do swojej nowej kompozycji z żonkilami. Przy okazji zrobiłam z suchej trawy Marzannę i wrzuciliśmy ją do rzeki, posmagaliśmy się trochę brzozowymi i dębowymi witkami, a na koniec zrobiłam jeszcze maleńki gaik, który stoi teraz na stole. Gdyby nie Łucja, to pewnie byśmy tego nie robili, ale od kiedy mamy dziecko poczułam się kimś w rodzaju Strażnika Tradycji. Wiem, że wiele rzeczy musimy dziecku przekazać, żeby czuło się gdzieś przynależne. Tożsamość narodowa i religijna kształtują nas niezmiennie na całe życie, kształtują nasz światopogląd. Są niezbędne, by człowiek zapuścił korzenie. Brzmię pewnie bardzo patetycznie, ale tak właśnie czuję. Chcę, by Łucja podróżowała po świecie, chcę dla niej wolności, niczym nieskrępowanej chęci poznawania świata i ludzi. Chcę jednak także, by zawsze wiedziała, gdzie chce wrócić, żeby wiedziała, gdzie jest jej Dom. I muszę Wam przyznać, że poczułam ogromną dumę, kiedy wczoraj, przy wypełnianiu jakiegoś tam albumu ze zwierzątkami, przeczytałam jej pytanie, jaki jest jej ulubiony kraj, a ona bez cienia wahania odparła, że Polska! 


Tymczasem tradycje pielęgnowane od pokoleń, takie jak właśnie topienie Marzanny, gaik, Śmigus-Dyngus i wiele innych, zastępowane są przez zachodnie, skomercjalizowane walentynki, czy Halloween... Nie mówię, że to źle, że mamy się zamknąć na cztery spusty, że to całe multi-kulti piętnowane przez niektórych polityków ma tylko pejoratywny wydźwięk. Absolutnie nie! Od wieków następuje wymiana doświadczeń między różnymi narodami i uważam, że to nie tylko wskazane, ale wręcz niezbędne do tego byśmy się cywilizacyjnie rozwijali. Tylko w tym wszystkim nie możemy zapomnieć, "skąd nasz ród", skąd pochodzimy. 


Jako dziecko uwielbiałam pierwszy dzień wiosny, kiedy całą szkołą szliśmy nad rzekę przez dwie wsie, jeden z nauczycieli podpalał przygotowaną przez nas kukłę i rzucał w lodowate nurty Pokrzywnicy. Potem było wspólne ognisko i turlanie się z wielkiej górki na łące (zapewne ku uciesze naszych mam, które później spierały w wysłużonych franiach plamy z trawy). Nie wiem, czy robi się tak do dziś. W mieście tego nie widzę. Kiedyś było w tym wszystkim więcej magii. A może chodzi o to, że po prostu jako dzieci widzieliśmy i czuliśmy więcej, bardziej... W końcu każde święta były dla nas wyjątkowe. Dziś wiele z nas widzi tylko sprzątanie, zakupy i stanie przy garach. Uważam, że wczorajsza wycieczka po ziemię i mech sprawiła także, że choć na moment staliśmy się na powrót dziećmi, przynajmniej ja. Od wielu lat pielęgnuję w sobie tego dzieciaka, którym kiedyś byłam, który nawet w dziwnie ułożonych gałęziach widział przejście do innego, baśniowego świata. Teraz, kiedy mam Łucję, myślę, że chwilami mi łatwiej. Ona też ma niesamowitą wyobraźnię, szuka potworów pod łóżkiem, a mały chodniczek na podłodze może być dla niej zarówno latającym dywanem, jak i łodzią na wzburzonym morzu. Ostatnio zobaczyła ułożone w X gałązki na placu zabaw i stwierdziła: "mamo, tam na pewno jest skarb! wykopmy go! Arrrr!". A ja cieszę się w takich chwilach razem z nią, nie ganię za wymyślanie, wręcz staram się rozwijać jej pomysły. 
Zakończę mój przydługi wywód, który miał być przecież o wiośnie, kolejną patetyczną myślą: pielęgnujmy dziecko w sobie, bo kiedyś to właśnie ono może nas uratować. Przez codziennością, przed nudą, przed inkwizycją dorosłości. Amen :D


sobota, 18 lutego 2017

Karnawałowe szaleństwo

Karnawał zbliża się ku końcowi. To raczej dobrze, bo możemy już oficjalnie zacząć wyglądać pierwszych oznak wiosny. Pogoda u nas też już wczesnowiosenna, więc wszystko się zgadza. 
Od kiedy Łucja zaczęła chodzić do przedszkola, a wcześniej do żłobka, przełom stycznia i lutego oznacza dla mnie jedno - karnawałowy bal i związaną z nim kreację. W tym roku musiałyśmy iść na kompromis. Łucja od kilku miesięcy bardzo prosiła mnie o to, by przebrać ją za Elsę z Krainy lodu. Wiedziałam, że blond księżniczek w błękicie będzie przynajmniej z dziesięć. Zaproponowałam więc córeczce kreację z koronacji - turkusową, z czarnym golfem i peleryną. Łucja ochoczo przystała na moje warunki. Z miękkiej dresowej tkaniny powstała zatem sukienka (w końcu liczy się wygoda!). Wzory narysowałam pastelami do tkanin, doszyłam różowe kwiatki i złotą lamówkę. Nie korzystałam z żadnego wykroju. Rozrysowałam sobie wszystko, wymierzyłam i trochę na chłopski rozum, a trochę korzystając z obserwacji mojej Mamy w dzieciństwie, wykroiłam i uszyłam balowe przebranie dla Łucji. 




Sukienka jest dodatkowo na grubych czarnych ramiączkach. Zrobiłam też naszyjnik, ponieważ nie chciałam naszywać nic bezpośrednio na golf, który służy nam, że tak powiem, w codziennych stylizacjach. Do tego kupiona w Pepco korona i berło sprezentowane przez Ciocię Gosię. Wyszła Elsa jak malowana! Szczerze Wam powiem, że jestem z siebie dumna! Poważnie myślę o tym, by nauczyć się kroju, bo z przyjemnością szyłabym dużo więcej.

Kolejna sukienka powstała na Dzień Rosji w przedszkolu. Dzieci oglądały m.in. bajeczki o wesołej Maszy. Na bal zarezerwowana była Elsa, więc sukienkę małej łobuziary uszyłam dodatkowo, bo akurat miałam spory nadmiar różowej tkaniny. Na samym końcu doszyłam tasiemkę. Nie mogłam znaleźć odpowiedniej, więc w ostatniej chwili brałam, co było. 



A tak zupełnie na koniec, dla przypomnienia, sukienki Indianki i Meridy Walecznej z poprzednich lat: 



I tylko nie wiem, czy tymi wszystkimi przebraniami spełniam bardziej Łucji, czy bardziej swoje własne marzenia... 

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nasza 4-latka i moc prezentów

W miniony piątek Łucja skończyła 4 lata. A przecież dopiero co mój Mąż informował Was o pojawieniu się naszego szkraba na świecie. Jeśli miałabym pisać o tych 4 latach książkę, to nosiłaby tytuł "Wzloty i upadki szalonej, początkującej matki". Uczymy się Łucji każdego dnia od nowa. Ja uczę się siebie. Stawiamy czoła najróżniejszym problemom. Od pękających od alergii rączek i strachu przed ciemnością, po kolor sukienki i to, że kanapka jednak miała być z masłem, a nie z dżemem... Wspaniałe 4 lata! 
Tak duża dziewczynka potrzebuje już swojego miejsca, nie tylko do zabaw, ale i do "pracy". Swoją drogą, kiedy jesteśmy na zakupach, Łucja ciągnie koszyk. Jeśli chcę jej go zabrać, to jest wielkie oburzenie i tekst: ale mamoooo! przecież to moja praca! Każdorazowo mnie tym rozbraja i spędzamy na zakupach 2 razy więcej czasu, niż powinnyśmy. Ale przecież nie zabronię jej, jeśli chce mi pomagać. Wracając do miejsca, to moja Siostra zwróciła mi uwagę, że Łucja mogłaby już mieć swoje biurko. Machnęłam ręką. Przecież Łucja jest ciągle taka mała! Kiedy jednak Jagoda na urodziny też dostała biurko, a na jednym z blogów widziałam, że dziewczynka w podobnym wieku stała się posiadaczką swojego pierwszego dorosłego mebla, to stwierdziłam, że coś jednak jest na rzeczy. Wracając z ostatniego długiego weekendu specjalnie opracowaliśmy trasę tak, by zahaczyć o Ikeę. Kupiliśmy dla Łucji biurko Flisat. Na wyborze zaważył fakt, że ma ono regulowaną wysokość, a także, że blat można ustawić pod kątem. Do tego krzesło, które jednak jest odrobinę za duże do najniższego poziomu, więc Lucek siedzi na taboreciku. W przeciągu prawie dwóch lat, od kiedy Łucja dostała swój pokój, zawitało tam dużo więcej różowych i kolorowych rzeczy. Nauczyłam się jednak, że to jej pokój i ma cieszyć ją, a nie zaspokajać moje gusta i poczucie estetyki. Pokój ma być jej azylem, a nie czymś, czym ja się będę chwalić na blogu. No i co? I tak się chwalę! Specjalnie nie przekładałam zabawek. To jej przestrzeń i nie chcę jej zakłamywać. Widzicie gadżet personalizujący biurko? Podpowiem Wam - to tabliczka z imieniem, którą kiedyś zrobiła dla nas Ania




Z tygodniowym wyprzedzeniem zrobiliśmy też Łucji imprezkę. Nie obyło się bez tortu z ulubioną bajką Łucji - Psi patrol. To słodkie dzieło sztuki wykonała Pracownia Tortów Artystycznych - Czar Słodyczy. Oczywiście składniki dobrane zostały tak, by młoda mogła cieszyć się swoim urodzinowym ciastem.


Tuż przed jej dniem w skrzynce zastałam awizo, a tam informację o 3 przesyłkach. Spodziewałam się najwyżej 2, w tym jednej z książką, a tymczasem tuż przed wyjściem na pocztę do drzwi zadzwonił jeszcze kurier. Teraz więc po kolei. Kurier przyniósł paczuszkę od Holly, a tam piękny album bożonarodzeniowy! Już mam pomysł na wykonanie! Ale będzie pamiątka... Nie mogę się doczekać, kiedy wywołam zdjęcia! Do tego była dołączona super kartka z życzeniami i przepyszna herbatka owocowa o smaku szarlotki. Nie dość, że ma przecudnej urody opakowanie, to jeszcze smakuje wybornie! Wiolu, dziękuję Ci tak bardzo, bardzo! Wiesz, co lubię :) 





Pierwsza z odebranych paczek zawierała kupioną przeze mnie książkę - Kronikę Galla Anonima. Czytałam już kiedyś i wierzcie mi, czyta się to może i ciężko, zwłaszcza z aparatem naukowym, ale nie zmienia to faktu, że to chwilami najprzedniejsza sensacja, kryminał i thriller w jednym. 

Kolejna paczuszka zawierała wilczki-baletnice, które zamówiłam dla Łucji w Małej Sztuce. Widziałam u Pauliny liski w podobnej stylistyce i pomyślałam sobie, że Luckowi przypasują wilki. Pewnie Wam nie pisałam, ale Łucja chodzi od września na balet i uwielbia wszelkie baletnice (choć nie tak, jak Psi patrol, ale jednak). 



Paczkę od Ani zostawiłam na koniec. Wystarczyło spojrzenie na naklejkę z wilkiem na kopercie i nie musiałam czytać nazwiska nadawcy. W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie czegoś zapomniałam, jak byliśmy u Ani ostatnio i przesłała nam to. Kiedy otworzyłam przesyłkę - pod czujnym okiem Łucji - z koperty wychylił się uroczy Łoś - super ktoś! I to w towarzystwie pięknego serduszka. A to wszystko okraszone życzeniami urodzinowymi dla Łucji. Ależ ona się cieszyła! Że ma swojego łosia, i że to od cioci Ani! Kiedy przeczytałam jej, że do życzeń dołącza się Argos (pies), to oszalała! Aniu, z całego serca dziękuję Ci za pamięć! Jesteś niesamowita! I jeszcze ten papier z Anną i Elzą... Łucja schowała go jako swój skarb i nie chce oddać... 


I tak oto dobiegła końca dzisiejsza opowieść. Przydługa, ale o naszym dziecku i o tych wszystkich cudnych rzeczach, które ostatnio dostałyśmy, nie mogłam pisać krócej. Mam nadzieję, że rozumiecie... 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Żeby życie miało smaczek...

... raz karteczka, raz... cholera, brakło mi rymu. Chyba jednak poemat o zapiekankach z ostatniego posta nie doczeka się kolejnych rymowanek.
W każdym razie dziś rozmaitości. Na początek pudełko - herbaciarka, które zrobiłam na zamówienie dla młodej pary. W środku nie było oczywiście herbaty, a kasa i różne humorystyczne suweniry niezbędne na nową drogę życia. Nie wiem jednak, co konkretnie, bo to już zasługa kreatywności Zamawiającej. Napis tym razem wykonałam stemplami. 





W dalszej kolejności kartka na 18 urodziny fanki Justina Bibera, One D i innych idolów współczesnych nastolatek. Nie znam się na tej muzyce kompletnie, ale znów takie dostałam zamówienie.



Kolejna kartka powstała dla naszego kochanego Patryka. Sąsiad i ulubiony przyjaciel Łucji skończył niedawno 3 latka! Jak ten czas leci. Mały Kawalerze - sto lat!


Na koniec sówka, którą ostatnio wykonałyśmy z Łucją z rolki po papierze toaletowym. Kolorowe papiery (w tym bazowy, wykonany przez Lucka) i oczy zrobiły swoje. Uczymy się ciągle wycinać, bo Łucja ma z tym kłopoty. Ja wiem, że nie powinnam, ale muszę się Wam z czegoś zwierzyć - nasza córka nie przejawia talentów plastycznych. Liczy za to jak najęta i porządkuje wszystko w jednorodne zbiory, czy to kolorystycznie, czy według wielkości. Obawiam się, że będzie - o matko, nie chce mi to przejść przez gardło - umysłem ścisłym! A oboje rodzice przecież humaniści... Cóż, trzeba mi będzie wspierać dziecko w dziedzinach, o których nie mam pojęcia... 


czwartek, 26 maja 2016

Z okazji Dnia Mamy!

Mojej najwspanialszej Mamie Grażynie, Mamie mojego Męża, Jadzi, która jest także i moją kochaną Mamą, a także naszym Mamom Chrzestnym, Cioci Teresie i Cioci Irence oraz wszystkim Mamom z okazji ich święta życzę dużo radości i miłości, słoneczka na co dzień, nieskończonych pokładów cierpliwości i niezliczonych powodów do dumy ze swoich dzieci! I jeszcze słowa ogromnych podziękowań - za to po prostu, że jesteście! 







sobota, 30 kwietnia 2016

Lifting kuchni i świecące kule

Już ostatnio miałam Wam pokazać małe zmiany w pokoju Łucji. Zacznę od kuchenki. Kiedy ją robiłam, była kolorowa i kwiecista. Stwierdziłam jednak, że lepiej jej będzie w stonowanych barwach pasujących do reszty wystroju. Kiedy więc wreszcie przy okazji innych zakupów w sklepie "Nie tylko na" dodałam do koszyka szare gwiazdki, nie było odwrotu. Odświeżyłam nieco zdarty blat, zamalowałam kwiatki i przykleiłam gwiazdki, także na gałkach. Do tego uszyłam ściereczkę z materiału, który mi został od zasłonek. Kuchenka gotowa! Łucji już się trochę opatrzyła, ale jak ma gości, to uwielbiają się przy niej bawić. Dla przypomnienia, przed zmianą kuchenka wyglądała TAK.





Kolejna zmiana, a raczej dodany gadżet - świecące ledowe kule zakupione w jednym z dyskontów. Wreszcie! Co rzucili kilka sztuk, to już były wykupione, zanim weszłam do sklepu. A teraz zdążyłam! Dają piękne światło, idealnie rozproszone, w sam raz do zasypiania. 

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego długiego weekendu!

niedziela, 6 grudnia 2015

3 urodziny Łucji

Witam w to pięknie niedzielne popołudnie! My właśnie odpoczywamy po bardzo intensywnym tygodniu, który upłynął nam pod znakiem urodzin naszej kochanej Łucji. W środę świętowaliśmy w parku rozrywki. Łucja wybierała też sobie lalkę, na którą odkładała pieniądze do skarbonki. W piątek i w sobotę mieliśmy imprezy. Jako, że organizowaliśmy przyjęcie w domu, musieliśmy podzielić gości na dwie tury. Motywem przewodnim imprezy była Myszka Minnie. W Pracowni Tortów Artystycznych zamówiliśmy tort. Specjalny tort bez jajek, mleka i kakao. Taki, żeby Łucja w pełni mogła się cieszyć ze swojego święta. Zaręczam Wam, że nie tylko był piękny, ale i pyszny. Dziś pozostały po nim jedynie okruszki i zdjęcia. Tymczasem w markecie kupiłam też kubeczki, serwetki i talerzyki z myszką Minnie, a w czwartkową noc malowałam jeszcze Luckowi plakat. Całości dopełniły balony w kolorach różowych i czarnym. Także wśród prezentów dominował nasz imprezowy motyw. Łucja była więc przeszczęśliwa. Dodam jedynie, że dziś zaraz po śniadaniu musiałyśmy otwierać cukiernię i robić ciastolinowe babeczki. Poniżej kilka zdjęć imprezowych.  Pozdrawiam Was cieplutko i życzę wielu mikołajkowych podarków!



czwartek, 5 listopada 2015

Biedroneczko, leć do nieba!

Dziś moja mała Łucja stała się pełnoprawnym przedszkolakiem. Jej grupa ślubowała bycie wzorowymi Biedroneczkami. Co prawda troszkę mi się mój Lucek pochorował i od wtorku siedzimy w domu, ale czuje się dobrze, więc poszłyśmy. Swoją drogą to raczej reakcja alergiczna na kota, a nie przeziębienie, ale wolałam nie ryzykować. To bardzo ważny dzień, więc nie mogło nas zabraknąć w przedszkolu. Zarówno Panie Opiekunki, jak i Dyrekcja, a także sami Rodzice włożyli w przygotowanie tej imprezy mnóstwo pracy. Były pioseneczki, wierszyki i pasowanie wielkim ołówkiem. Był pyszny, słodki poczęstunek przygotowany przez rodziców. Wzruszyłam się ogromnie patrząc na Łucję, Jagódkę i resztę dzieci! 


Ze swojej strony przygotowałam wielki ołówek. Dostałam podstawę i moim zadaniem było przerobienie jej tak, by wyglądała, hmmm..., po prostu lepiej. 






Wcześniej, jeszcze na Dzień Nauczyciela, wymalowałam też biedronkę na desce. Wzór wzięłam z TEJ strony.


Na koniec chciałam Wam pokazać jeszcze babczki-biedronki. Przygotowali je rodzice jednego z Łucji kolegów (koniecznie zajrzyjcie na ich funpage, o TU). Wspaniałomyślnie zapytali, czy są w grupie dzieci z alergiami i zrobili babeczki bez mleka! Wiecie, jak się ucieszyłam i wzruszyłam (znowu)? Upiekłam co prawda ciasto, żeby Łucja nie czuła się poszkodowana, ale trzeba było widzieć jej reakcję, kiedy powiedziałam, że może zjeść babeczkę! Jeszcze teraz aż mi się łzy do oczu cisną... 


No, dziś to tyle. Post niby też o rękodziele, bo coś tam zdziałałam, ale nie ukrywam, że przede wszystkim chciałam się Wam pochwalić swoją dumą i szczęściem. Udanej końcówki tygodnie Wam życzę!

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Kolejne niespodzianki i nowy projekt

Dziś będzie o kilku rzeczach. Na początek chciałam Wam napisać o genialnej niespodziance, jaką sprawiła mi ostatnio pewna dobra duszyczka. Jakież było moje zdziwienie w ubiegłym tygodniu, kiedy do drzwi zadzwonił kurier. Nie spodziewałam się żadnej przesyłki, nic nie zamawiałam, nie wygrałam żadnego candy. Rozpakowałam i oniemiałam! Tyle cudowności! Świeczki, ramka na zdjęcie, tealighty, notesik, ręczniczek w jabłuszka (idealny dla Łucji), serduszko z drewna, kolorowe torebeczki, czy nawet śliczny, kwiecisty pilniczek do paznokci! Zajrzałam do kartki, a tam kilka miłych słów i podpis - Ilona. Myślałam o niej ostatnio, bo dawno się nie odzywała, a minął równo rok, od kiedy zrobiłyśmy sobie naszą serduszkową wymiankę od serca. Nie często się zdarza, by być obdarowywanym bez powodu, żeby doświadczać takiej bezinteresownej dobroci, kiedy ktoś robi lub kupuje coś tylko z myślą o nas, pakuje wszystko pieczołowicie i z wielką starannością. Ilona! Sprawiłaś mi niesamowitą radość! Dziękuję Ci! Oby darowane mi dobro wróciło do Ciebie po trzykroć!


Tymczasem napiszę Wam jeszcze o moim nowym pomyśle na dział na blogu. Dwa tygodnie temu okazało się, że Łucja ma alergię na mleko (to już wiedzieliśmy wcześniej) i na białko jajka. Jeszcze kilka innych rzeczy ją uczula, ale te dwie determinują naszą dietę. Na początku byłam przerażona. Bo przecież Lucek tak lubi jogurty, żółty ser, czy różne ciasteczka. Dość jej odmawiałam  jedzenia, a tu kolejnych produktów mam jej zakazać. Poza tym w domu jedno, ale kiedy do kogoś idziemy? Czy mamy przestać wychodzić? Zaczęłam szukać w Internecie, w marketach znalazłam wiele półek ze zdrową żywnością. Okazało się, że wcale nie musi być tak źle. Na dniach adaptacyjnych w przedszkolu zapytałam o dietę i od razu odezwała się jedna z mam, że jej synek po 1,5 roku wyszedł z podobnej alergii! Następnego dnia przyniosła mi książkę z przepisami. Zmotywowana dodatkowo widocznymi efektami w postaci pięknych, gładkich rączek mojego dziecka, które do tej pory były suche, podrapane, czasami z otwartymi ranami, postanowiłam poszaleć. A w zasadzie po prostu bardziej się postarać. W naszej kuchni zagościły mleka roślinne - sojowe, owsiane i ryżowe. Okazało się, że można piec ciasta bez jajek i mleka. Ba! Można zrobić pyszne desery i lody nawet! Wczoraj wzięłam się za pieczenie ciasta. A że miałam jeden z tych dni, kiedy nic nie wychodzi, to źle odmierzyłam mąkę i wyszło mi coś do ciasta jedynie odrobinę podobne. Kiedyś bym wywaliła to do kosza i zrezygnowała z pieczenia przez następny miesiąc. Ale teraz nie mogłam. Nie pójdę przecież do sklepu i nie kupię gotowego ciasta z jajkami... Nie należę też do mam, które nie dają słodyczy dzieciom. Ja gdzieś to próbuję wyważyć. Nie mogę mojemu energicznemu dzikusowi dawać dodatkowej porcji energii, którą spożytkuje biegając po meblach... Ale jak mogę czasem sprawić jej przyjemność, to będę to robić! Dlatego zakasałam rękawy, odmierzyłam produkty jeszcze raz i upiekłam ciasto czekoladowe bez jajek, mleka i... czekolady! 


Słyszałyście o czymś takim jak karob? To wspaniały zamiennik kakao, naturalny, nie uczulający i pyszny! Już wypróbowałam go do mleka roślinnego. Łucja może cieszyć się smakiem bardzo zbliżonym do kakaowego napoju. Kupiłam karob w sklepie ze zdrową żywnością. Ceną nie odbiega od dobrego jakościowo kakaa. Przepis na ciasto znajdziecie TUTAJ, na fenomenalnym blogu "smakołyki alergika". 
Co do tego ciasta, które mi się nie udało, to go nie wyrzuciłam. Nie mogę sobie pozwolić na takie marnotrawstwo! Próbując wydobyć to z blaszki zeskrobałam to to i wyszła taka kruszonka. No i wtedy mnie olśniło! Przełożyłam to do deserowych pucharków, dodałam pokrojonego banana, polałam sojową śmietanką i posypałam prażonymi ziarnami amarantusa (produkt bardzo bogaty w żelazo, którego również Łucji brakuje). Wyszła deserowa wersja kopca kreta. 



Jak więc widzicie, muszę kombinować. Ale staram się bardzo i mam niesamowitą satysfakcję, kiedy Łucji smakuje to, co ugotuję/upiekę. To największe szczęście widzieć swoje najedzone i wesołe dziecko!  Stąd też wziął się mój pomysł na nową zakładkę na blogu: Zdrowie XXI, czyli co można zrobić w dzisiejszych czasach, żeby żyć troszkę inaczej. Nie przechodzę na weganizm, nie mam też zamiarów przenosić się w głuszę i żywić wyłącznie ekologicznym jedzeniem. Podziwiam ludzi, którzy się na takie kroki decydują. Ja jednak chcę sprawdzić, a jak się uda, to się z Wami tym podzielić, czy i jak uda mi się pogodzić życie w konsumpcjonistycznym świecie z życiem zdrowym. Dlatego w nowym dziale znajdą się nie tylko przepisy na pyszne przekąski, ale też informacje o naturalnych kosmetykach, czy innych produktach. Jeśli przepisy zaczerpnę z innych bogów, znajdziecie tylko odnośniki do źródeł, jeśli coś wymyślę sama, to dokładnie opiszę, co i jak. Informacje o pojawiających się nowościach będę zamieszczać na stronie głównej bloga oraz na profilu na facebooku. 
A jeśli o zdrowym życiu mowa, to chciałam się Wam pochwalić, że w sobotę, tydzień temu, wzięłam udział w Biegu Piastowskim na 5 km. Zawody odbywały się w moim mieście i towarzyszył im piknik rodzinny, Było wesoło i po prostu fajnie. Przy okazji w loterii fantowej wygrałam... bochenek chleba i ciasto drożdżowe.



Zachęcam wszystkich do aktywnego trybu życia - bieganie, rower, basen, czy joga - to moje sposoby na ruch. A jakie są Wasze?