Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drewno. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą drewno. Pokaż wszystkie posty

środa, 30 listopada 2016

Zamotana, zakręcona

Znowu mamy intensywny czas. Przez ostatni tydzień była u nas moja Siostra. A siostrzane pogaduchy nie sprzyjają blogowaniu, niestety... Karola już jednak poleciała do siebie, a ja wracam do Was. Trochę ostatnio tworzyłam, ale nic świątecznego. W planach mam tylko choinki i kilka bombek udających metalowe. Nie wiem, czy i to uda mi się zrealizować. W końcu do świąt pozostały tylko 3 tygodnie. 
Na początek chciałam Wam dziś pokazać prezent dla Ani, z którą spotkałam się ostatnio. Widziałyście już go na jej blogu. Taca (a w zasadzie tace, bo były dwie) jest zdobyczna, ma swoją długą historię, trzymały ją setki rąk. Ocalona przed zgubną przyszłością czekała u mnie na swoje drugie życie. Kiedy spontanicznie zdecydowaliśmy o wyjeździe na długi weekend potrzebowałam czegoś z duszą, czym mogłabym obdarzyć Anię. Kiedy tak się zastanawiałam siedząc na kanapie, mój wzrok powędrował na szafę w kierunku tacy. Nie zwlekając wyciągnęłam z szafy wosk i pokryłam nim całą powierzchnię podstawki. Na koniec dodałam laboratoryjny stempelek. Sobie chyba zrobię taką samą...



Zdążyłam jednak zrealizować moje rękodzielnicze marzenie - motankę. Ponad rok temu w moim mieście miały być organizowane warsztaty z tworzenia tych lalek, ale było zbyt mało chętnych. Poczytałam wtedy o motankach i zapragnęłam stworzyć ją sobie sama. Ale jakoś mi nie szło. Postanowiłam więc zaprosić do współpracy koleżankę. Z Anetą działałam już rok temu przy okazji warsztatów na Halloween w jej szkole. Wiedziałam więc, że jak się obie za coś weźmiemy, to musi się udać. Spotkałyśmy się więc w ubiegłym tygodniu i zaczęłyśmy plątać, wiązać i wić nasze laleczki. 
Motanki to bardzo ciekawa, słowiańska tradycja. Bardzo rozpowszechniona na Ukrainie, ale i u nas zdobywa co raz większe grono fanek. Są różne ich rodzaje, np. zadanice, czy ziarnuszki. Te pierwsze tworzymy z intencją, życzeniem. te drugie wypełnione są ziarnami i mają za zadanie strzec domowego ogniska. Najważniejsze, o czym trzeba pamiętać, to że nie używamy przy ich motaniu nic ostrego, nożyczek, ani igły. Druga rzecz - nie nadajemy lalce rysów twarzy, ponieważ wtedy lalki zajęłyby się swoimi sprawami. I jeszcze jedno - pracy nad motanką nie wolno przerywać, a na koniec powinniśmy ją obdarzyć czymś cennym, np. sznurem korali, czy inną błyskotką. 





Tworzeniu naszych laleczek towarzyszyły długie, inspirujące rozmowy i wyborne wino. Towarzyszyła także wyjątkowo marudna tego dnia Łucja. Efekty naszej pracy przeszły moje oczekiwania i bardzo mi się podobają. Swoją ziarnuszkę wypełniłam ziarnami pszenicy. Stoi w kuchni i pilnuje, co bym nic nie przypaliła i była dobrą gospodynią. Aneta za to swojej zrobiła przecudny warkocz, ale nie zdradziła mi intencji, w jakiej wykonała swoją zadanicę. Wiem jednak, że chciałbym, abyśmy spotykały się częściej w celach nie tylko rękodzielniczych. 

A propos motania, to w ostatnim czasie wymotałam też komin dla Łucji. Oczywiście w moich ulubionych szarościach, na szydełku. Podszyłam go minki. Często nie jestem zadowolona ze swoich szydełkowych poczynań, ale tutaj wyjątkowo skromna nie będę. Z chęcią zrobiłabym drugi taki dla siebie. Tylko czy starczyłoby mi cierpliwości? 


Na koniec chciałam też Wam coś polecić. Zwłaszcza fanom Harrego Pottera. Miałam okazję przeczytać ostatnio książkę Harry Potter i przeklęte dziecko. To nie powieść, a scenariusz sztuki wystawianej na West Endzie. Współautorką jest oczywiście Rowling. Akcja zaczyna się w momencie zakończenia ostatniej powieści. Harry z przyjaciółmi odprowadzają swoje dzieci na pociąg do Hogwartu. Czarodziej rozmawia z synem o jego wątpliwościach względem szkoły. Mały Albus ma jednak obawy nie tylko przed trafieniem do Slytherinu. Musi zmierzyć się także z legendą ojca. Kandydatów na tytułowe dziecko jest kilku - Albus, jego najbliższy przyjaciel, który być może jest synem samego Voldemorta, czy wreszcie sam Harry. Bo w końcu od spotkania z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać w Dolinie Godryka ciążyło na nim olbrzymie brzemię. 
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co było dalej, to z pewnością będziecie tą książką usatysfakcjonowani. Nie polecam jednak tej lektury osobom nie znającym serii. Można się pogubić w odwołaniach do przeszłości ukazywanej w powieści. 

Zdjęcie pochodzi ze strony
Wydawnictwa Moja Rodzina
Muszę się Wam pochwalić, że już niemalże spełniłam po dwakroć swoje noworoczne postanowienie. Miałam czytać jedną książkę na miesiąc. W tej chwili mam przeczytane 21, co - wydaje mi się - jest dobrym wynikiem, zważywszy na fakt, że jestem młodą, aktywną zawodowo mamą... Listę książek przedstawię Wam pewnie przy okazji podsumowania roku. Jest, co czytać! 


niedziela, 2 października 2016

Ślubny maraton, cz. 1

Miesiąc temu, a w zasadzie to miesiąc i jakieś 5 dni temu bawiliśmy się na weselu mojej Siostry i jej już Męża, Jacka. Przygotowań było bardzo dużo, ale w ferworze walki ze słoiczkami, winietkami i dekoracją sali nie mogłam zapomnieć o wyjątkowym prezencie. Padło na skrzyneczkę na ślubne pamiątki. Jako, że przewodnim motywem imprezy była lawenda, to pudełko musiało pasować. Wybrałam klasyczną biel oraz wzór lawendowych girland. U Ani z mój dom - moja przystań zamówiłam blaszkę z odpowiednim napisem. Całe szczęście, że Ania zrobiła dwie, bo pierwsza zagubiła się po weselu... Do tego oczywiście Ania zrobiła jeszcze wąsate blaszki, ale na nie mam inny, genialny pomysł... 








Oczywiście zrobiłam też kartki na życzenia, także i dla (a może od) Mamy.




Krótko dziś. Może następnym razem się rozpiszę, kiedy będzie mowa o ślubnych gadżetach i wystroju sali. Tymczasem słonecznej i miłej niedzieli Wam życzę!

niedziela, 24 lipca 2016

Toaletka dla małej damy

Jakiś czas temu mama naszej kochanej Jagódki (dla niewtajemniczonych Jagoda to chrześnica/bratanica mojego Męża i rówieśniczka Łucji) poprosiła mnie o wykonanie toaletki dla swojej córeczki. Mebel miał wyglądać podobnie do kuchenki Łucji. Kiedyś już coś podobnego robiłam, więc oczywiście się zgodziłam. Problemem okazał się odpowiedni taboret do przeróbki. Razu pewnego Marta znalazła na portalu aukcyjnym szafkę nocną, która byłaby idealna, ale niestety ktoś sprzątnął jej sprzed nosa ofertę. Innym razem przeglądając ogłoszenia natrafiłam na podobną szafkę. Sosnowa, z szufladą. Kiedy Mąż mi ją przywiózł, okazało się, że jest trochę większa, niż wyglądało to na zdjęciach, ale przecież lubię wyzwania. Mebel musiał oczywiście odstać swoje w przedpokoju, ale zaczął mnie już denerwować, więc wzięłam się za przeróbkę. Na pierwszy ogień poszła korekta szuflady, bo strasznie się zacinała i nie chciała otwierać. Potem trzeba było dorobić (wyciąć i przymocować) "tył". Na tym etapie przyszłą toaletką zajął się mój Mąż, bo ja oczywiście nie ruszam urządzeń elektrycznych. Lubię je, ale bez wzajemności...  Jak już konstrukcja była gotowa, zajęłam się matowieniem i malowaniem. Dwa dni, dwie warstwy, malowanie dekoracji i mebel prawie gotowy. Okazało się jednak, że szuflada znów sprawia kłopoty i nie chce się domknąć. Z braku Męża pod ręką zeszłam do piwnicy po zapomniane narzędzie - hebel. Kilka pociągnięć i szuflada została zdyscyplinowana. Dodałam oczywiście lustro i kilka wieszaczków na koraliki, czy inne drobiazgi. Wyobraźcie sobie, że jak pojechaliśmy zawieźć mebelek nowej właścicielce i Michał wyjął tą toaletkę z bagażnika, to Jagódka rzuciła się na nią i przytuliła. Od razu ustawiliśmy ją w pokoju dziewczynki. Cyknęłam kilka fotek, ale było to dość trudne, bo wkoło biegała rozkrzyczana gromadka. Mam nadzieję, że wszystko dobrze widać. 






A tu przed metamorfozą.


Miłego tygodnia Wam życzę! 


piątek, 17 czerwca 2016

Kuchenny prezent dla Ilony

Nie raz już słyszeliście o Ilonie. Często chwalę się Wam prezentami od niej. Dziś natomiast zaprezentuję rzeczy, które przygotowałam dla niej z okazji urodzin. Prezent był mocno spóźniony, ale miałam bardzo wiele na głowie, a nie chciałam robić czegoś w pośpiechu. Jako, że Ilona stała się szczęśliwą posiadaczką mieszkania, postanowiłam zrobić coś mocno... domowego. A że dla mnie najbardziej domowym pomieszczeniem jest kuchnia, to wybór był oczywisty - zestaw desek do krojenia i łopatka. Całość pomalowana białą farbą, koguciki naniesione są metodą dekupażu, a napisy to stemple. Do tego tasiemka i drewniane kokardki. Ilona już mi pisała, że się jej podoba! 




Jako, że wiem, że Ilona jest osobą wierzącą, postanowiłam zrobić dla niej także ikonę z wizerunkiem świętej rodziny. Złocenia, konturówka, spękania... Chyba nie wyszło najgorzej. Ciekawostka - jako proszku do wypełnienia spękań użyłam... cienia do powiek. Nie wiem, czy ktoś z Was jeszcze korzysta z tej zapomnianej już chyba metody?




Zwieńczeniem prezentu była pasująca do reszty kartka z życzeniami.



Tymczasem szykuję się na kolejny mecz, a juto na weekendową wyprawę na wieś. Będzie mocno skrócona, ale mam nadzieję nazbierać truskawek, liści malin i jeżyn, może znajdę jakieś grzyby? Na pewno szykuje się wyprawa do lasu i na łąkę. Eh, uwielbiam tam jeździć!
Miłego weekendu!

poniedziałek, 16 maja 2016

Pudełko komunijne plus usprawiedliwienie

Witajcie Kochani!
Na początek usprawiedliwienie nieobecności - zawitała do nas moja Siostra ze swoim Narzeczonym. Czas, który zwykle poświęcałam na blogowanie wypełniły mi w minionym tygodniu rozmowy, zakupy i inne rozrywki, a przede wszystkim robienie zaproszeń na ich zbliżający się wielkimi krokami ślub. Eh, wspaniale było w salonie sukien ślubnych. Cudowna była wczorajsza wycieczka do wrocławskiego zoo. Na dodatek Łucja - radosna i szczęśliwa, jak zawsze, kiedy widzi swoją ukochaną Ciocię i Wujka - aż miło było patrzeć! Mam nadzieję, że mi wybaczycie, że Was zaniedbałam. 
Ale już wracam! Tym razem z pudełkami na komunię. W końcu sezon komunijny w pełni. Pudełka są z cieniutkiej sklejki. Kupiłam je dobre dwa lata temu razem z serwetkami do dekupażu. Przeleżały swoje w szafie. Aż naszła mnie wena i je wreszcie skończyłam dodając koronki, kwiatki i konturówkę. Służyć mogą nie tylko jako opakowanie prezentu - zegarka, łańcuszka, czy po prostu pieniędzy. Przede wszystkim można w nich później schować komunijne dewocjonalia - książeczkę, czy różaniec. 









A swoją drogą daje się jeszcze w prezencie zegarki i łańcuszki? Jakie macie doświadczenia w tym zakresie? Jaki najdziwniejszy prezent dany dziecku z okazji komunii widzieliście?

Zapraszam także do mojego majowego candy! Zapisy do końca maja!


sobota, 30 kwietnia 2016

Lifting kuchni i świecące kule

Już ostatnio miałam Wam pokazać małe zmiany w pokoju Łucji. Zacznę od kuchenki. Kiedy ją robiłam, była kolorowa i kwiecista. Stwierdziłam jednak, że lepiej jej będzie w stonowanych barwach pasujących do reszty wystroju. Kiedy więc wreszcie przy okazji innych zakupów w sklepie "Nie tylko na" dodałam do koszyka szare gwiazdki, nie było odwrotu. Odświeżyłam nieco zdarty blat, zamalowałam kwiatki i przykleiłam gwiazdki, także na gałkach. Do tego uszyłam ściereczkę z materiału, który mi został od zasłonek. Kuchenka gotowa! Łucji już się trochę opatrzyła, ale jak ma gości, to uwielbiają się przy niej bawić. Dla przypomnienia, przed zmianą kuchenka wyglądała TAK.





Kolejna zmiana, a raczej dodany gadżet - świecące ledowe kule zakupione w jednym z dyskontów. Wreszcie! Co rzucili kilka sztuk, to już były wykupione, zanim weszłam do sklepu. A teraz zdążyłam! Dają piękne światło, idealnie rozproszone, w sam raz do zasypiania. 

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego długiego weekendu!

niedziela, 24 kwietnia 2016

Wymarzone

Dokładnie tydzień temu na moich barkach spoczął kolejny krzyżyk. Z tej okazji dostałam od Was mnóstwo prezentów i życzeń. Za wszystkie bardzo serdecznie Wam dziękuję! To wspaniałe i motywujące. Wierzcie mi, ten rok był wyjątkowy - jeszcze nigdy tyle osób nie pamiętało o moich urodzinach. To pewnie w dużej mierze zasługa fb :) 
Tymczasem chciałam się Wam pochwalić pięknymi prezentami. Wszystkie razem i każdy z osobna sprawiły mi wiele radości! I cały czas mnie cieszą, bo wszystkie stoją na widoku i przypominają o Waszej życzliwości. Pokażę je może w kolejności, w jakiej je dostałam. 
Pierwsze paczuszki dotarły do mnie jeszcze w piątek. Kiedy wróciłam do domu, zastałam w skrzynce awizo. Idąc na pocztę otrzymałam telefon od Sąsiadki, że kurier zostawił dla mnie przesyłkę. I tak, po wejściu do mieszkania miałam radochę, jak w wigilijny wieczór. 
Najpierw prezent od Ilony - zapakowane w piękne, okrągłe pudełko, szare w białe kropeczki, były słoik i świeczka. Pudełko oczywiście natychmiast zaanektowała Łucja. A ja zastanawiałam się, co by tu włożyć do słoika... Ilonka - dziękuję Ci z całego serca!



Następna paczka była wielką niewiadomą - okazało się, że to Holly postanowiła mnie obdarować fantastycznymi notesami i kartką, które sama wykonała. Notesy mają w środku kieszonki z różnymi tagami. W dodatku są robione specjalnie dla mnie! Ja nie wiem, czym sobie zasłużyłam na takie cudowne rzeczy! Holly - moc podziękowań i buziaków dla Ciebie!



W niedzielę, tuż przed popołudniową randką z Mężem, do drzwi zapukały moje szalone koleżanki - Paulina i Nina z dzieciaczkami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wręczyły mi wielką torbę, w której spoczywał świecznik z trzema uroczymi słonikami oraz dwie świeczuszki - identyczne jak ta od Ilony! Dziewczyny - wielkie dzięki! Aż się prawie poryczałam, jak wyszłyście! A w  mojej głowie niemal od razu zaczął świtać pomysł na kompozycję... Korzystając z kreatywnych pomysłów Sandryki zrobiłam sobie tacę - z moich mocno uszczuplonych już zbiorów wyciągnęłam kawał deski, oszlifowałam ją i zaolejowałam, a następnie przybiłam dwa skórzane paski - pozostałości od jakichś butów. Całość stoi sobie na oknie i każdego dnia cieszy moje oko! 



Myślałam, że to już koniec - tyle dobrego na raz! Tymczasem w poniedziałkowy poranek w pracy, w moim pokoju pojawiła się koleżanka, Agnieszka. Żebyście widziały rozmiar torby - szczerze mówiąc nie wiedziałam, czego mam się spodziewać... Drżącymi rękami odpakowywałam papier i... omal nie dostałam zawału! Moim oczom ukazał się druciany koszyk - szukałam podobnego już od jakiegoś czasu na owoce i warzywa. A potem jeszcze metalowa herbaciarka oraz zakręcany kubek, w którym z miejsca niemalże rozgościło się czekoladowe mleko sojowe, które ostatnio pijam (starej babie uaktywniła się nietolerancja laktozy). Aga - jesteś niesamowita - dziękuję Ci ogromnie! 




Myślicie, że to wszystko? O nie! Ale o tym będzie już następnym razem. I jeszcze następnym. I jeszcze w sierpniu, bo jeden prezent jest bardzo długoterminowy. Miłej niedzieli Wam życzę i dużo słoneczka!



poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Zaproszenia na komunię, wianek z mchu i gołuchowskie muzeum.

Dziś o niebieskich migdałach - a raczej wspaniałych, niebieskich papierach z kolecji Parisienne blue Capsule collection oraz Beach Life (choć czasem mam wrażenie, że z papierów, to najbardziej potrzebne mi żółte).


Jeszcze przed świętami koleżanka z pracy poprosiła mnie o zrobienie zaproszeń na komunię jej synka. Ja z kolei poprosiłam Mamę o jakieś ładne papiery, które pomogłyby mi w stworzeniu niepowtarzalnych prac. Oprócz nich dostałam także pasujące kokardki i wiele innych pięknych przydasi. Wcześniej stworzyłam dwa zaproszenia na próbę. Wygrała "orientacja pionowa" (osobiście uważam, że wszystkie orientacje są jednakowo fajne). Tuż przed Wielkanocą siedziałam pół nocy i jeszcze trochę i zrobiłam 16 różnych kartek. Starałam się nie używać tego samego wzoru częściej, niż na dwóch. Wyszedł cudny błękitno-beżowy melanż. Koleżanka była zachwycona. Widzę, kiedy to, co robię, podoba się innym i wierzcie mi - to się podobało! Nawet nie wiecie, ile radości sprawił mi jej uśmiech. Wspaniałe uczucie! 







A tymczasem na stole zawitały nowości - wianek został i będzie stał, dopóki się nie rozpadnie. Bardzo mi się podoba i na pewno szybko z niego nie zrezygnuję. W środek powędrowały gałązki brzozy, które Teść obcinał w weekend na wsi. A jako wisienka na torcie występuje tu drewniany jelonek (łoś?). 



Kupiłam go, w sumie to nie wiem, czy bardziej dla siebie, czy dla Łucji, w poprzednią sobotę, kiedy pogoda skusiła nas na małą wycieczkę do gołuchowskiego parku. Odwiedziliśmy żubry oraz muzeum leśnictwa i techniki leśnej. Zachwyciły mnie wystawy, zachwyciły mnie eksponaty. I klimat. I drzewa. A Łucję "naciski" - interaktywna ekspozycja pokazująca fragment lasu, gdzie można było poznać odgłosy różnych zwierząt, wciskając odpowiednie guziki. Na zdjęciu wygląda jak namalowany, ale "na żywo" można poczuć się prawie jak w prawdziwym lesie. Polecam dużym i małym - na prawdę warto tam zajrzeć!