po prostu się pochwalić, bo pęknę ze szczęścia, dostanę hyzia z radości, albo dopadnie mnie jeszcze coś innego, strasznego dla otoczenia.
To co mnie spotkało, to tylko dowód, że warto marzyć, nawet głupio, nierealnie sięgać po szczyty marzeń.
Nie jestem jakimś melomanem straszliwym, tudzież bywalcem koncertowym (ci, co mnie znają, wiedzą, że takie wyjścia zdarzają mi się sporadycznie, szczególnie odkąd Szymon organizuje mi czas), ale miałam takie dwa cichutkie pragnienia zobaczenia na własne oczy i posłuchania na własne uszy.
Jedna, wymarzona przeze mnie postać świata muzycznego to Loreena McKennitt - kanadyjska harfistka i piosenkarka, śpiewa cudne utwory celtyckie - utrzymane w baśniowej atmosferze, tajemnicze, pełne nostalgii
Druga, znana powszechnie postać z mych marzeń muzycznych, to mężczyzna o ciepłym, niepokojąco męskim tembrze głosu - Michael Buble.
Tak więc tkwiłam sobie w tych marzeniach, trzymałam je gdzieś na dnie duszy mej, muzycznie tkliwej straszliwie.
I nagle okazało się, że obydwoje BĘDĄ KONCERTOWAĆ W POLSCE - w przyszłym roku. Miesiąc po miesiącu, w marcu i w kwietniu. I w dodatku ja DOSTAŁAM bilety od Mikołaja !!! Na obydwa koncerty !
Szalej ze szczęścia, hyź, głupawka i inne takie murowane i stuprocentowe, ale co mi tam, dam radę - pojadę, zachwycę się i będę wspominać do końca dni mych ostatnich :-)
A na razie szczęście me nie zna granic :-D
A może któraś z Was też się wybiera ?