Dziś nie będzie nowych prac... od ostatniego wpisu tylko kilka drobnic powstało, kiedyś przy okazji pokażę wszystkie razem.
W przyszłym tygodniu szanowny Mąż wraca, więc mam nadzieję, że wygospodaruję sobie trochę czasu na nowe projekty, które tak jak postanowiłam w poprzednim poście, zaczęłam spisywać - mam tylko jeszcze problem z ich gradacją, więc pewnie znów będzie to zależne od nastroju...
A jeśli chodzi o nastrój... no cóż dziś mój jest wyjątkowo żarłoczny :D
Mimo, iż tłusty czwartek już był, to dopiero dziś dojechały do mnie (za sprawą siostry - tej od portfela) mamine pączusie :) bosz uwielbiam je!! z nadzieniem różanym... no i dostałam ich 6, miało być jeszcze kilka kawałków ciasta, ale DZIĘKI BOGU siostra intuicyjnie ich nie przywiozła, bo pewnie bym je pochłonęła, tak jak tych sześć nieszczęsnych pączusiów :)
no normalnie nie wiem nawet kiedy opuściły miejsce zbrodni, czyli talerz :D
uff dobrze, że nadal karmię Młodą, bo wyciąga ze mnie wszystko, więc jakoś się usprawiedliwiam w tym szaleństwie (wczoraj
np.: poszła prawie cała nutella z poznańską bułą, a raczej bułami :) boję się tylko jednego -> otóż, kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy Gabrysia zamiast maminego cyca wybierze tudzież coś bardziej wyrafinowanego, no cóż taka kolej rzeczy, wiadomo, dzieci zmieniają upodobania żywieniowe pytanie czy i ja zmienię?? czy zostanę przy moim iście niedźwiedzim spuście?? ehhh... martwi mnie to okrutnie...
teraz, pisząc tego posta, grzecznie chrupię marchewkę za sprawą mojego sumienia, które stara się przywołać mnie do porządku, a ja pewnie za chwilę znów potuptam do kuchni...