wtorek, 10 sierpnia 2010

Lawendowe zbiory

Jest coraz lepiej, często przyjmuję już pozycję pionową, mogę zatem zrobić bardzo dużo jak na mój obecny stan. Nie muszę  przynajmniej prosić mojej Mamy  o umycie naczyń, czy rozwieszenie prania...  To dla mnie ogromnie ważne, bo serce mnie boli, wiedzac,że spada na nią tyle pracy, mojej pracy. Marcin też ciagle pracuje i  sam też nie dalby rady wszystkiego ogarnąć, dlatego cieszę się niezmiernie, że coś już mogę robić. Bez szaleństw oczywiście, bardzo powoli i z przerwami, ale działam :)  Moi chłopcy szczęśliwi, bo mama znów gotuje, a lubią moją kuchnię.
 Przy okazji pochwalę się, że nasz drugi dzidziuś jest również płci męskiej. Borys będzie więc miał upragnionego braciszka :)

Zbiorem lawendy w tym roku musiał zająć się Marcin, zrobił to już dawno, ale nie było kiedy popstrykać fotek. Ja w tym czasie powolutku kruszyłam susz.  Tymczasem na krzaczkach widzę nowe pąki, drugi zbiór zapowiada sie więc wcale nie gorzej. Zaczęłam już przygotowywać woreczki, ale  sama maszyny nie wyciągnę, więc znów muszę czekać, aż ktoś się zlituje...






        Rozpoczęłam też przygodę z ceramiką. Piec dotarł podczas mojego pobytu w szpitalu, więc zobaczyłam go dopiero po powrocie do domu.  Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że będzie taki ogromny...  Jeszcze go nie uruchamiałam, ponieważ najpierw elektryk musi nam podłączyć prąd trójfazowy, a to wiąże sie z pisaniem wniosków, decyzjami, bla, bla, bla.  Jak większosć z was pewnie wie, koszty takich podłaczeń są  niemałe, ale cóż,jak się powiedziało A...
Mam tylko nadzieję, że kiedyś ten piec na siebie zarobi...
Póki co, zaczęliśmy lepić. Ogromnie mi się to zajęcie spodobało i najchętniej lepiłabym cały czas, ale tu też jestem zdana na pomoc mojego kochanego męża, bo sama nie mogę sie tak napinać, aby rozmiękczyć bryłę szamotu. Czekam więc aż wróci mój ukochany  z pracy, karmię go pysznym obiadem, espresso mu zrobię, po czym nieśmiało proszę o pomoc przy tym twardym szamocie :)  A że człowiek z niego dobry i kochany, to mimo kupy roboty przy remoncie , rozgniecie mi tę bryłę, a i sam coś ulepi. Przyznać muszę, że w lepieniu mu nie dorównuję. Gdyby miał tylko więcej czasu...
 Fotek naszych szamotowych prac na razie nie zamieszczam, suszą się, a do zapełnienia pieca potrzeba  ich jeszcze mnóstwo, więc na wypał będzie trzeba jeszcze poczekać. Znów poczekac, ech...  cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną, ale ta ciąża sprawiła, że cierpliwości musiałam się nauczyć. Nie było innego wyjścia:)  Znajduje ona teraz  zastosowanie w bardzo wielu sferach życia :)

Pozdrawiam bardzo serdecznie:)
Marta

wtorek, 13 kwietnia 2010

Owocowo - kolorowo

Wprawdzie wiosna zaczęła się zupełnie niedawno, ale na moich nowych obrazkach już pełnia  lata. Zapragnęłam kolorów i postawiłam na owoce. Tym razem nie są to żadne owoce egzotyczne, ale nasze rodzime - jabłka,  węgierki ( nazwa wprawdzie nie wskazuje na polskie pochodzenie :), wiśnie. To te owoce kojarzą mi się z polską wsią, z dziadkowym sadem, gdzie szaleliśmy jako dzieciaki.... Żal wielki czuję widząc, że z owego sadu zostało zaledwie kilka jabłoni, orzechów, grusza i  szczególnie cenna dla mnie trześnia, z której owoców od kilku lat robię pyszny dżem - czarny jakby był z jagód, słodki, ale z nutką goryczy. Nie wiem jak długo trześnia jeszcze postoi na wsi, ale dla pewności zaszczepię ją u siebie działce. A reszta dawnego sadu - wsio kukurydza ...: (  Wujowe gospodarstwo teraz na krowy nastawione, więc i zmiany w zagospodarowaniu ziemi były konieczne... Ale sadu szkoda mi bardzo i tych puszczyków, które w dziuplach gniazdowały... Niemniej jednak z ogromną przyjemnością na wieś jeździmy, wleczemy dzieciaki ( swojego malucha i wypożyczone  :) po lasach, wąwozach i pagórkach.
Dobra, pokazuję wreszcie owocowe obrazki, bo się zatopiłam we wspomnieniach...











Zrobiłam też kilka doniczek, które mogą stanowić zestawy z obrazkami.




niedziela, 21 marca 2010

Krokusy, baranek i zając :)

Wiosna nie zawiodła! Dokładnie pierwszego dnia swej obecności  sprawiła mi ogromnie miłą niespodziankę w postaci krokusików. Słoneczka ładnego wczoraj nie było, więc fotkę zrobił Marcin dopiero dzisiaj.



Tak mnie te śliczności ucieszyły, że postanowiłam wypróbować świąteczne foremki i odważnie wzięłam się za pieczenie babki. Nie wiem jak to się stało, chyba  spowodowana  wiosną  radość przełożyła się na  moje poczynania, bo ciasto się udało! Jak nigdy... Próba generalna zakończona powodzeniem, oby i na Święta wyszło tak ładnie.


Byliśmy wczoraj w lesie, śnieg jeszcze leży, ale ptaszęta  już wiosnę czują :) Ich śpiewy rozlegają się w całym lesie. Miejskie ptaki też  nie próżnują, tuż za oknem randkują sierpówki, które całą zimę dokarmialiśmy i dokarmiamy nadal, w tui urzędują wróble,  na pobliskiej akacji przesiaduje gromada szpaków  zabawnie pogwizdując, a także kos, którego śpiewu mogłabym słuchać w nieskończoność.
Jest cudnie!
Życzę wszystkim  miłego niedzielnego popołudnia :)