Macie czasem tak, że jednocześnie brakuje Wam słów, i cieszycie się jak dziecko? Bo ja tak miałam wczoraj.
Byłam w środku aparatu fotograficznego :) :) :) Magia, co? :P
W szkole jedną z sal zamieniono na wielki aparat otworkowy. Wszystkie okna zasłonięte dokładnie czarnym kartonem, z wyciętą dziurką wielkości pięciogroszówki. I kiedy oczy przyzwyczaiły się nam do ciemności - na ścianach, na suficie było to, co na zewnątrz :)
Tylko odwrócone.
Wiadukt, nasyp, pociąg, drzewa, auta...
I dopiero teraz rozumiem, jak działa aparat. Bo w liceum chyba nie mieliśmy optyki na fizyce. A nawet jeśli mieliśmy, to lekcje fizyki były da mnie taką traumą, że wyparłam bardzo skutecznie ;)
Stałam w tej sali, patrzyłam na obrazy na ścianie i czułam się, jakby był dzień dziecka. I brakowało mi tchu z zachwytu.
I zmieniałam przysłonę częściowo zasłaniając dziurkę w kartonie.
I robiłam później zdjęcie aparatem wielkoformatowym
i od razu je wywołałam w ciemni, i jest moc :) Do późnego wieczora skakałam wokół zdjęcia, pokazując mężowi coraz to nowe szczegóły, i ten cudowny efekt tilt shift, nad którym siedziałyśmy z koleżanką dobrą chwilę, kręcąc wszystkimi pokrętłami aparatu :)
Za cudowną jakość zdjęć dziękuję mojej komórce.