Czyli Kocham Finlandię.
Tydzień w czerwcu 2010.
Helsinki, Espoo, Tampere, Turku, Karkkila.
Niesamowity kraj. Prawdziwa dzika przyroda + niesamowita architektura + docenianie designu na każdym kroku.
Białe noce. O północy siedziałam w knajpianym ogródku z okularami przeciwsłonecznymi na nosie :)
I nasi fantastyczni fińscy przyjaciele. Za 1,5 tygodnia znów się widzimy! Tym razem w Krakowie.
Zdjęcia robione zwykłą cyfrówką - lustrzankę kupiłam dopiero 2 czy 3 miesiące później, trochę obróbki w picasie; nawet nie mogłam zaokrąglić większości zdjęć, bo program do obróbki padł przy tych zdjęciach po pierwszych pięciu sztukach (podobnie miałam z innymi zdjęciami robionymi tą cyfrówką, więc może on nie lubi zdjęć z nie-lustrzanek?).
Więc zdjęcia absolutnie nie-do-zachwycenia, ale może akurat kogoś zainspirują do spędzenia wakacji w Finlandii. Polecam z całego serca!
Najpierw Helsinki.
A propos designu na każdym kroku:
Helsinki nas trochę... nie to, że rozczarowały... zaskoczyły :) Są naprawdę niewielkie i gdybym nie wiedziała, gdzie jestem, nie pomyślałabym, że to STOLICA.
Z serii "coś starego w Finlandii" (koleżanka, która przeprowadziła się tam za mężem ma teorię, że kiedy w Europie kwitła już kultura i sztuka, to Finowie siedzieli w saunie :) ) - twierdza Suomenlinna (po fińsku to "Twierdza Fińska"; a po szwedzku "Twierdza Szwedzka", Sveaborg - Finowie i Szwedzi nie pałają do siebie jakąś wielką miłością. Zresztą pierwsze, co nas po fińsku nauczyli 6 lat temu nasi fińscy przyjaciele, to, łagodnie tłumacząc, "cholerni Szwedzi". Ach, jestem królowa offtopów!) – położona na grupie sześciu wysp niedaleko brzegu. Dawniej miała za zadanie bronić Helsinek od strony morza. Teraz mieszka na wyspach ok. 800 osób, a poza tym twierdza jest atrakcją turystyczną ze sporą ilością kawiarni i knajpek oraz jednym sklepem spożywczym, wyglądającym naprawdę niczym GS Społem. Na główną wyspę odpływa z helsińskiego portu prom, rejs trwa jakieś 20 minut. Uwaga na żarłoczne mewy.
I moje chyba ulubione zdjęcie.
To prawdziwa twierdza, zatem pełna zakamarków
i strasznych lochów ;)
A w drodze powrotnej - prawdziwa niespodzianka, powrót na ląd jachtem! Który właśnie wracał z wyprawy z północnofińskiego pojezierza. Dla mnie, córki zapalonych żeglarzy, coś cudownego - nawet pomimo faktu, że ja żeglarką nie zostałam. Zniechęcił mnie oblany egzamin na patent, w czasie którego przepłynęłam po człowieku za burtą (za człowieka za burtą robił kapok).
W domu naszych przyjaciół prawdziwa uczta: renifer. Starałam się nie myśleć o Rudolfie. Był przepyszny...
A później po raz kolejny Helsinki - tym razem by night. Te zdjęcia zrobiłam koło północy.
Kolejnego dnia - Tampere. Miasto typowo uniwersyteckie. Studenci jeżdżą na rowerach :)
I jeszcze wieża w Tampere z cudownym widokiem. Takim pure Finnish :)
A później było clou programu. To, na co czekaliśmy od 5 lat :)
Juhannus. Noc Świętojańska. Celebrowana w Finlandii bardziej, niż Sylwester. Jakieś 100 razy bardziej :)
W czasie Juhannusa fińskie miasta pustoszeją, autentycznie. Kto żyw, jedzie do mokki, odpowiednika czeskiej "chalupy", rosyjskiej "daczy" czy naszej "działki".
My mieliśmy wielkie szczęście być w Noc Świętojańską w takim miejscu:
I to prawda, że po saunie najlepsza na świecie jest kąpiel w zzzzzimnym jeziorze!
W kwestii architektury - zachwycający kampus Otaniemi autorstwa Alvara Aalto
Na pożegnanie katedra w Turku (zdaje się, że najstarsza w Finlandii)
A tuż przed wylotem do PL jeszcze krótka sesja cat-walkingu ;)