Porcja koniny ;)

Nie samym Halloween człowiek żyje, czasem trzeba zrobić porządki. Przy okazji odławiania Living Dead Dolls, które zdobiły parapet w celu wiadomym, znalazłam worek z kucykami oczekującymi na spa od wielu, wielu miesięcy. Jak to z wiekowym tworzywem bywa, jedne dało się odczyścić lepiej niż inne. Kuce pochodzą z trzech generacji, najstarsze są prawie moimi równieśnikami, najmłodszy to reprodukcja G1. Wszystkie udało się zidentyfikować dzięki – jak zwykle – Strawberry Reef.

Baby Honeycomb (G1), ze względu na biały kolor tworzywa, poza oryginalnymi pszczółkami, ma obecnie swego rodzaju tatuaż. Niestety tak to zwykle z białymi kucykami bywa, że najtrudniej je doczyścić. Nie chciałam stosować hardkorowych chemikaliów z obawy, że ponad 40-letnie tworzywo tego nie zniesie…

Blossom z tej samej generacji jest w podobnym wieku, co Baby Honeycomb. Włosy, jak widać, ma w gorszym stanie.

Minty, reprodukcja G1, w porównaniu do dwóch pierwszych to młodzik – ma tylko siedemnaście lat 😉 Poniżej cała trójka 🙂

Kolejny okaz to Avalonia z G3. Włosy miała uczesane w warkoczyki i związane bardzo wrednymi gumkami, ale po kąpieli, odżywce i czesaniu okazało się, że nie jest tak źle, jak się spodziewałam. Włosy My Little Pony z generacji trzeciej są naprawdę dobrej jakości. Avalonia ma w grzywie i ogonie dodatek lamety, która starzeje się nieco gorzej. Na szczęście pasemka można po prostu usunąc bez szkody, jeśli by komuś bardzo zależało.

Na koniec dwa kucyki z G2 – tej nie zbieram, więc pewnie pójdą na eBay. Tender Nuzzles (pomarańczowy) i Copper Glow (wg mnie zielony, wg Strawberry Reef niebieski) zdołały zachować błyszczące kamyczki w oczach, charakterystyczne dla tej generacji.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o koninę. Miłego nowego tygodnia i do następnego wpisu!

Noc z życia kierowniczki nawiedzonego pociągu

Tej nocy, kiedy odjeżdża pociąg, należy przeprowadzić kontrolę pojazdu oraz odprawić załogę. Całe szczęście nie dzieje się to co noc, bo chyba bym oszalała.

Należy sprawdzić, czy koła odpowiednio skrzypią oraz czy okna trzaskające znienacka robią to wystarczająco głośno. Karaluchy, pająki i świerszcze nie zaczną obłazić pasażerów, dopóki nie zostaną nakarmione – twierdzą, że od wspinania się po poliestrze odnóża bardziej bolą, w związku z czym musimy lepiej zadbać o mikro- i makroeelemty w ich diecie.

Utknąłem w dyniach, weź mnie wyciągnij!

Koniecznie trzeba wysłuchać zażaleń duchów oraz pokiwać głową ze zrozumieniem – z oczywistych powodów żadnego z nich nie da się poklepać pokrzepiająco po ramieniu. Ostatnio Francoise była w wyjątkowo złym humorze. Żaliła się, że nie może patrzeć, jak ludzie powoli zabijają się nadmiarem używek i śmieciowym żarciem, najpewniej dlatego, że sama zeszła z powodu nadmiernego otłuszczenia mięśnia sercowego. Ludzie wiedzą o ryzyku, mają wolną wolę, cóż więcej mam jej powiedzieć?

Karl żalił się, że prawie nikt nie zwraca uwagi na jego straszenie, bo wszyscy są zbyt zajęcie gapieniem się w telefon. Po dokładniejszym zbadaniu sprawy, okazało się, że straszenie było jednak skuteczne. 82% pasażerów podczas podróży w jego przedziale wpisało w wyszukiwarkę frazy jak: „nawiedzony pociąg”, „wypadki na kolei”, „dowody na istnienie duchów” oraz „po czym poznać, że ma się halucynacje”. 4% poczuło nagłą ochotę na oglądanie bądź czytanie horrorów. 1.2% otworzyło aplikację notatnik i zaczęło pisać opowiadanie grozy. Pozostali pasażerowie głównie spali, a część z nich miała koszmary. Nie dość, że Karl nie ma się na co żalić, to jeszcze dostanie podwyżkę za wyjątkowo dobrą robotę.

Tylko Krystian nigdy się skarży. Właściwie to nigdy się nawet nie odzywa, a na kawałku ektoplazmy, który służy mu za twarz, stale widnieje uśmiech. Prawdę mówiąc, jego milczenie i niezmienny spokój trochę nas wszystkich przerażają…

Zostało tylko sprawdzić, czy światła zgasną dramatycznie w odpowiednim momencie i pociąg może jechać w drogę, a ja udać się na zasłużony odpoczynek na zapiecek. Ewentualnie zajrzę, co tam ciekawego pojawiło się w mojej miseczce. Nie, nawet nie wspominaj o łapaniu myszy. W końcu jestem kierowniczką nawiedzonego pociągu i muszę dbać o relacje z rozmaitymi po(d)miotami gospodarczymi. Jeśli masz jakieś pytania, wszystkim zajmie się moja asystentka (to ta, co się podpiera na kościanej rączce). Jesli nie, życzę przyjemnej podróży 😉 Dobranoc!

Kierowniczka pociągu pochodzi z automatu z gachaponami Bandai Namco z zestawu legendarnych stworzeń, a sam pociąg to puszka z czekoladkami z Marksa i Spencera, której elementy świecą w ciemności (no przecież nie mogłam przejść obok czegoś takiego obojętnie). Laleczka z Aliexpressu została obszyta przeze mnie. Z początku miała być czymś w rodzaju pierrota w małej dioramce, ale okazało się, że jest za wysoka do ramki, którą chciałam w tym celu wykorzystać. Dostała zatem sukienkę, ale ta również nie do końca wyszła tak, jak chciałam – nie widać, że na spódnicy jest bezgłowy koński tułów 😦 Pomponiki w tym stroju mają nadawać jej nieco klaunowatego charakteru, a nakrycie głowy miało być czymś pomiędzy kapeluszem wiedźmy a stożkowatą czapką pajaca. Sami oceńce, jak to wyszło.

W kolejce czekają pozostałe halloweenowe projekty. Do tego pewne jest, że wszystkiego nie zdążę zrobić i pokazać przed 31 października. Spooky season na Mangustowie może potrwać znacznie dłużej…

Coraz bliżej Halloween :)

Dopiero witaliśmy nowy rok 2024, a już październik – miesiąc strachów, dyni oraz moich urodzin 🙂 Muszę przyznać, że skupowanie Halloweenowego szpeju zaczęłam gdzieś w połowie sierpnia, zarówno w aspekcie ludzkim, jak i lalkowym. Niejako z tej okazji ponownie złapałam za zmywacz do paznokci i farby…

Jak widać, moje umiejętności w kwestii repaintów nie ruszyły z miejsca od ostatniej próby, która miała miejsce jakąś dekadę temu, do tego nie mogłam się zdecydować, czy to ma być calavera, czy zły klaun, więc wyszło coś pomiędzy. Z jakiegoś powodu mam ostatnio potrzebę zmieniać wszystko w klauny.

Pod zmywacz i farbę poszła Shibajuku z pierwszej serii tanio kupiona na eBayu dokładnie w tym celu – pomazania i sprawdzenia, co wyjdzie. Moja poprzednia wciąż wygląda, jak ją ostatnio widzieliście, jest bezpieczna 😉 Zanim zabrałam się za twarz bohaterki tego wpisu, umyłam i wyrównałam włosy, bo te fabryczne, krzywe warstwy u lalek ogólnie dość mnie denerwują. Niestety podczas usuwania makijażu zmywacz dostał się do oczu lalki (tak to jest, jak się bierze za precyzyjną robotę w słabym świetle), przez co stały się zamglone.

Sukienkę w zestawie z opaską kupiłam na eBayu. Została uszyta na Blythe, ale pasuje wystarczająco dobrze, podobnie jak i opaska. Każdy z trzech kwiatków na opasce ma w środku koralik w kształcie czaszki, czego nie widać na zdjęciach. Bardzo spodobała mi się tkanina w kwiatki i szkielety, kojarzy mi się z estetyką meksykańskiego Dia de Muertos. Różowe trampki kupiłam na eBayu, bo na Aliexpress wciąż mam focha 😛

Mała zmora w dyniach życzy Wam miłego wieczora, a sama udaje się stroić halloweenowe drzewko 🙂

Północna Walia lalkowym okiem

Wczoraj wróciliśmy z tygodniowego pobytu w Walii. Oczywiście wzięłam ze sobą lalki 🙂 Tym razem padło na Ily 4Ever 🙂

Zatrzymaliśmy się w wiosce zwanej Rhosgadfan, dość blisko do głównego celu tej wyprawy – najwyższego szczytu Walii, góry Snowdon (w języku tubylców Yr Wyddfa, co w wolnym tłumaczeniu oznacza grobowiec). Lalki odziały się i wyposażyły jak najlepiej się dało na tę długą wędrówkę w górę i w dół.

Początek wycieczki – w tle szczyt Snowdon

Dres po lewej to główna część fashion packa inspirowanego Moaną. Projekt sugerował, że to strój raczej na plażę (slogan na bluzie, a jako dodatki wiaderko, czapka z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne, wszystko z motywami wodnymi). Wiaderko przyda się do czegoś na pewno, natomiast zarówno czapka, jak i okulary nie leżały na lalce zbyt dobrze. Spódniczka z zestawu Meridy została zastąpiona pierwszymi barbiowymi spodniami, które wpadły mi w garść – jak widać pasują.

Odpowiednie nawodnienie to podstawa. Plecak-Pokemon (Slow Poke), który kupiłam na jednym z konwentów, okazał się odpowiedni rozmiarem i z łatwością pomieścił lalkowe napoje 🙂

Ponieważ prawie od początku urlopu trapił nas pech, nie udało nam się zbyt wiele pospacerować czy powspinać. Tym bardziej się cieszę, że udało mi się odhaczyć Snowdon z listy trzech najwyższych szczytów na Wyspach 🙂 Wioska Rhosgadfan nie miała zbyt wiele do zaoferowania, ale okna naszej kwatery wychodziły na wybrzeże. Niemal codziennie można było obserwować przepiękne i sterotypowo romantyczne zachody słońca – w sam raz dla zakochanych 🙂

Glo-up Girls & FailFix Dolls

Zestaw użwanych lalek wspomniany w poprzednim wpisie stał się także okazją do obejrzenia z bliska Instaglam Glo-up Girl Tiffany. Seria Glo-up powstała kilka lat temu za sprawą firmy Far Out Toys (przyznam, że pierwsze słyszę). Lalki miały odzwierciedlać trend glow up szerzący się za sprawą Instagramu i innych mediów społecznościowych. W nurcie tym chodzi o to, by wydobyć z siebie swoją najlepszą wersję, głównie na drodze zmian wyglądu, stylu życia i sposobu myślenia. Postęp zmian publikuje się w social mediach. W idei stania się najlepszą wersją siebie jako takiej nie ma nic złego, wszak najlepiej jest czuć się szczęśliwym i spełnionym. Problem w tym, że idee typu glow up bardzo często zostają zawężone do wyglądu, a ich rezultatem są szkodliwe porównania. Wydaje się, że w przypadku lalek Glo-up trend ten również został spłycony do zajmowania się wyglądem jedynie.

Akurat moja Tiffany wygląda, jakby wygląd miała nieco w poważaniu. Nie wiem, czy jest to jej oryginalny strój, nie znalazłam takiego w internecie. Pasuje dobrze, zwłaszcza spodnie i buty. Lalki Glo-up w wersji pudełkowej odziane są w piżamki, a ich twarze zakrywają maseczki. Ponadto każda wyposażona jest w strój dzienny i akcesoria do dbania o urodę. I znów, w dbaniu o urodę samym w sobie również nie ma nic złego, wręcz może się ono pokrywać z dbaniem o zdrowie. Trochę gorzej, kiedy staje się to głównym priorytetem i dominuje nad innymi aktywnościami w życiu. Tiffany jest lalką ładną w konwencjonalny sposób. Sympatyczna, poprawna twarz. Włosy trochę sztywne, ale w miarę łatwo dało się je rozczesać po zmiękczeniu odżywką. Czym się kierował producent, wyposażając ją w artykułowane ręce i kostki, ale całkowicie sztywne kolana – oto pytanie za milion. Nie wiem. Może chciał, żeby łatwo stała sama, bo to wychodzi jej bardzo dobrze.

Podobna idea, co w przypadku Instaglam Glo-up Girls, przyświecała także lalkom FailFix firmy Moose Toys (ponownie przyznaję, że pierwsze słyszę). Tutaj wydobywamy z plastikowego dziewczątka jej najlepszą wersję naprawiając skołtunione włosy i rozmazany makijaż – w praktyce oznacza to zdjęcie dodatkowej twarzy z twarzy właściwej. Lalki w pudełku kupujemy zatem na podstawie twarzy nieszczęśliwej, do naprawy, do tego odziane w szlafroki i z kołtunem na głowie. Masakra, panie. Weź to napraw, żeby baba w końcu zaczęła się do czegoś nadawać. Po usunięciu plastikowej maski (a.k.a. twarzy do naprawy) możemy lalce zrobić maseczkę, także plastikową, uczesać ją i ubrać. To ostatnie prawdopodobnie powinniśmy zacząć od wyplątania butów z jej włosów, wszak to pierwsze miejsce, gdzie należy szukać buta u kobiety. Wszystkie tam byłyśmy, co nie? 😛

Pomijając warstwę ideologiczno-tematyczną, lale są śliczne. Wielkie oczy i małe dziubki kojarzą mi się z estetyką mangową. Fioletowowłosa to @Kawaii.Qtee, a blondynka @PreppiPosh. Te to już nawet imion nie mają, w sumie po co, kiedy priorytetem jest świat wirtualny. Bez Fix wszyscy jesteśmy Fail. Sorka, chyba odpływam gdzieś niechcący. Lalki. O lalkach miałam pisać. Znalazłam je na eBayu, używane, odarte z twarzy do naprawy (które, nawiasem mówiąc, mogłyby być całkiem fajnymi rekwizytami do lalkowych sesji, bo jeśli pominąć ich pierwotną fukcję, umożliwiają lalce zmianę wyrazu twarzy), bez maseczek, ale przynajmniej z butami. Jak widać, artykułowane są bardziej normalnie niż koleżanka Glo-up. Nie jestem pewna, dlaczego blondynka ma masywniejsze ciałko – czy to sugestia, że @PreppiPosh jest bardziej krągła, czy może lalki są z dwóch różnych serii. Proporcje mają trochę dziwne, tułów jest dość krótki i szczupły, a biodra rozłożyste. I tu znów nie wiem, czy producent chciał coś przez to powiedzieć, czy to jedynie konsekwencja rozwiązania technicznego zastosowanego do umocowania nóg.

FailFix Dolls nie stoją same, trochę mają na to za duże głowy. Szczególnie podobają mi się ich włosy z miękkiego, cienkiego tworzywa. Współczesne lalki rzadko mają włosy tak dobrego gatunku, aż się wierzyć nie chce. @PreppiPosh jest właścicielką okularów, choć mi zdecydowanie bardziej pasują do słodkiego nerda jak @Kawaii.Qtee. Widok blondynki przywodzi mi na myśl młodą Brigitte Bardot albo Vanessę Paradis z czasów Be My Baby. Oczy obu lalek są trochę nietypowe, jednocześnie wstawiane i malowane.

Z odzianiem i obuciem w rzeczy innych lalek może być trochę problem, bo wszystkie trzy mają dość nietypowe rozmiary. Na razie cała trójka zostaje u mnie, spróbuję tchnąć w nie nieco glow upu 😉

Fresh Dolls (World of EPI)

Niedawno kupiłam okazyjnie na eBayu pięć używanych lalek, z których interesowały mnie trzy, a zwłaszcza jedyna ciemnoskóra w tym zestawie. Byłam ciekawa, co to za jedna i tak odkryłam The Fresh Dolls – lalkową markę z USA, która promuje etniczną inkluzywność. Z ofertą oraz misją można zapoznać się tu.

Lalka, która najprawdopodobniej nosi imię Indigo, przypomina rozmiarem Barbie. Ciałko to typ pajacyk z podstawową artykulacją (zgina się w kolanie i łokciu). Stopa przystosowana jest do butów na obcasie, pasują Barbiowe. Lalka ma śliczne dłonie, hojnie rootowane włosy, a makijaż nie nosi śladów pikselozy. Z jakiegoś powodu trudno zrobić jej dobre zdjęcie i trochę się namęczyłam, zanim otrzymałam rezultat, który da się tolerować. Ubranko musiałam założyć od curvy, bo inne nie pasowały, np. nie mogłam dopiąć na niej nawet topu od Superstarów. Moja lalka to prawdopodobnie jeden z wcześniejszych modeli (obecnie Fresh Dolls mają więcej moldów). W internecie udało mi się znaleźć zdjęcie promo.

zdjęcie pochodzi z Facebooka World of EPI

Co ciekawe, jako punkt wyjściowy produkcji Fresh Dolls, podawane jest pewne badanie, o którym wspomniano także w filmie dokumentalnym Black Barbie. Badanie, którego rezultaty okazały się dość smutne…

World of EPI ma w ofercie także lalkowych facetów. Ogólnie nie jest łatwo kupić Fresh Dolls w UK, tym bardziej cieszę się, że trafiła mi się Indigo. Jedno odkrycie prowadziło do drugiego. Okazało się, że jedna z serii w ofercie Worl od EPI – Fresh Fierce Collection – ma do zaoferowania coś, co momentalnie zrzuciło mi żuchwę na kolana: lalki z filmu Black Panther. Artykułowane lalki, nie żadne action figures z na wpół wmoldowanymi strojami i akcesoriami. I tak pod mój dach trafiła księżniczka Wakandy, siostra Czarnej Pantery – Shuri. Wyglądała tak dostojnie w pudle, że miałam opory przed jej wyciągnięciem.

Lalka została wyposażona w certyfikat autentyczności. Poza Shuri w serii powstały także Nakia i Okoye. Podobieństwo lalki do Letitii Wright, odtwórczyni roli siostry Czarnej Pantery, oddano bardzo dobrze. Strój, który wybrano dla lalki jest kopią jednego ze strojów z filmu, może nie najbardziej ikoniczny, ale zdecydowanie oddaje osobowość księżniczki. Shuri to siostra króla Wakandy, T’Challi, który jako superbohater Czarna Pantera pełni rolę opiekuna swojego narodu oraz jego duchowego przewodnika. Shuri trzyma się z daleka od tronu, zajmuje się nauką i technologią. Po śmierci T’Challi ktoś jednak musi przejąć rolę przywódcy, zwłaszcza że do Wakandy przeniknął wróg…

Danai Gurira (Okoye) i Letitia Wright (Shuri) – zdjęcie z planu filmowego (źródło: https://www.boomplay.com/buzz/2437957)

Dzięki dużym butom lalka może stać sama, mimo że stopa (większa niż u Barbie) przystosowana jest do obcasa. Kask da się łatwo wsunąć na głowę, efekt wygląda jednak średniawo, więc odpuściłam zdjęcie 🙂

Jak widać, twarz wygląda bardziej realistycznie niż u Indigo.

Ręce zginają się dość mocno, lalka może niemal dotknąć okolicy obojczyka. Szkoda, że artykulacja nie umożliwia jednak wykonania gestu Wakanda Forever.

Bardzo podobają mi się muskularne uda i ramiona lalki. Majtki są wmoldowane, a biust zasłoniłam, zanim WordPressowe AI oskarży mnie o szczucie cycem 😉 Niestety po rozebraniu Shuri rzuca się w oczy rozbieżność między odcieniem twarzy i ciała.

Twarz jest świetna, bardzo mi się podoba. Szkoda tylko, że miejsca, gdzie Shuri ma krótkie włosy, nie są flokowane. Nie jestem też szczególnie zadowolona ze sposobu umocowania głowy, która została po prostu nasadzona na szyję, bez jakiejkolwiek próby stworzenia bardzej naturalnego efektu. To mówiąc, jeśli kiedykolwiek będę miała okazję, bardzo chętnie kupię pozostałe lalki z serii Fresh Fierce Collection ❤

A tak produkty World of EPI prezentują się razem 🙂

Lalki wszędzie…

Ostatnio trafiłam na dwa teksty popkultury, po których zupełnie nie spodziewałam się, że będą w jakikolwiek sposób związane z lalkami. Oba, jak się słusznie domyślacie, są w konwencji horroru. Pierwszy z nich to manga kupiona w ciemno – Dark Gathering tom I autorstwa Kenichiego Kondo. Nie wiem, czy manga jest dostępna w Polsce. W ubiegłym roku ukazało się oparte na niej anime.

Główny bohater mangi, Keitaro Gentoga, świeżo upieczony student, próbuje się odnaleźć w życiu skomplikowanym przez duchy. Tak się składa, że chłopak posiada zdolność widzenia istot nadnaturalnych, a co gorsza, także wchodzenia w interakcje. W czasie wolnym od nauki Keitaro próbuje dorobić i w ten sposób staje się korepetytorem Yayoi Hozuki, małej dziewczynki, która także widzi duchy. I tu zaczynają się paranormalne schody…

Mimo że okładka przedstawia małą dziewczynkę, do tego tulącą zabawkę, nie dało mi to do myślenia. Wszystkie przytulanki oraz lalka, które przewinęły się przez karty pierwszego tomu, stanowiły zatem miłą niespodziankę 🙂 Zabawki pełnią w Dark Gathering podobną rolę, jak w grze Iwaihime, o której pisałam kilka tygodni temu – stają się rezerwuarem energii. W przypadku mangi, wpływ nawiedzonych zabawek na ludzi jest wyłącznie negatywny – trochę jak nasz luby Chucky przede wszystkim starają się pozyskać nowe ciało.

Fabuła to nic nowego, jak to często w mangach bywa, jest trochę śmiesznie, trochę strasznie i trochę wzruszająco. Gdyby nie motyw zabawek, raczej nie czytałabym dalej, a tak zobaczymy, może się czegoś nowego dowiem o japońskich wierzeniach związanych z nimi 🙂 Przy okazji szukania zdjęć do posta, natknęłam się na figurkę Nendoroid Yayoi Hozuki. Do Nendoroidów wzdycham od dawna, ale są niemożliwie drogie 😦 Sami zobaczcie, jaka słodka ❤

Drugie niespodziewanie spotkanie z lalką w popkulturze miało miejsce w ostatnią niedzielę, kiedy wybraliśmy się do kina na nowy horror Osgooda Perkinsa pt. Longlegs. Bardzo podobały mi się inne filmy tegoż: February a.k.a. The Blackcoat’s Daughter oraz I Am the Pretty Thing that Lives in the House, oba niesamowicie nastrojowe i zbudowane na niedopowiedzeniach. Moje oczekiwania były zatem wysokie, ale cóż – wyszłam z kina rozczarowana. Longlegs jest reklamowany jako najstraszniejszy film roku czy nawet dekady. Nie dajcie się nabrać. Film został podzielony na trzy rozdziały, dwa pierwsze budują nastrój i umiejętnie rozwijają fabułę przed oczami widza, a trzeci niszczy to dobre wrażenie 😦

Lee Harker, młoda agentka FBI o niezwykłych zdolnościach, zostaje przydzielona do najpilniejszej sprawy – śledztwa w sprawie mordercy rodzin posiadających co najmniej jedną córkę urodzoną czternastego dnia dowolnego miesiąca. Zwyrodnialec na miejscach zbrodni zostawia zakodowane wiadomości podpisane Longlegs. Zaangażowana w śledztwo Lee zaczyna doświadczać dziwnych wizji, zaniedbuje kontakty z matką, a wraz z postępem prac sprawa okazuje się coraz dziwniejsza. I tu pojawiają się lalki – naturalnej wielkości kopie przyszłych ofiar. Morderca wszak jest nie tylko oddanym sługą Szatana, ale także lalkarzem i łączy te dwie profesje w zabójczą kombinację.

Miałam nadzieję, że za motywem lalki w tym filmie stoi coś więcej niż tylko „potrzebujemy jakiegoś fajnego przedmiotu, który na ogół nie wzbudza w ludziach podejrzeń”. Przez chwilę widzimy warsztat lalkarza, ale to wszystko to bardziej dekoracje niż znaczące elementy fabuły, bez jakich film nie mógłby istnieć. Lalki nie są tu przedmiotem typowego horrorowego nawiedzenia, funkcjonują raczej jak nośnik klątwy – przyjmiesz taką pod swój dach, to bardzo źle skończysz. Forma lalki samej w sobie nie ma tu żadnego znaczenia, równie dobrze ofiary mogłyby zostać obdarowane breloczkiem, spinką do włosów czy jakąkolwiek inną zabawką, bo jedyne czego potrzebował autor historii, to jakoś opakować zło. Można by się doszukiwać ukrytych znaczeń i metafor, odwołań do hermetyzmu czy prastarej zasady, że podobne wywołuje podobne, ale chyba nie trzeba aż tak drążyć. Rozwiązanie dostajemy bowiem na talerzu, w przeciwieństwie do dwóch wyżej wyminionych filmów, Longlegs nie operuje niedomówieniami. Przeciwnie, jest do bólu dosłowny. Co ciekawe, na imdb zdobył znacznie lepszą ocenę niż pozostałe horrory Osgooda Perkinsa. Może zatem mnie nie słuchajcie, bo ja przecież gustuję w dziwnych rzeczach 😉

Cornice a la Mangusta

Jak wiadomo, dyńki nie moja bajka. To mówiąc, jakoś w maju dodałam trzecią do kolekcji. Krótko przed wyjazdem do Lake District pojawiła się na eBayu – używana, bez oryginalnego stroju i najwyraźniej bardzo niechciana, bo kosztowała grosze. Do tego sprzedawca opuścił cenę wyjściową o 20%, kiedy dodałam ją do obserwowanych. Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, czyż nie? Mechanizm opuszczający powieki jest wadliwy (oczy nie pozostają zamknięte), ale nie przeszkadza mi to, a jeśli zacznie, to ją po prostu rozkręcę głowę i przeprowadzę okulistyczną interwencję 🙂 Lalka, która mi się trafiła, to Pullip Cornice, która w oryginale prezentowała się tak:

Zupełnie nie widać, że pod ogromem wściekle różowego włosia uszy lalki zdobią metalowe kolczyki, do tego liczne jak na przeciętną lalkę. Postanowiłam (poniekąd) uszanować gust Cornice w kwestii stroju, ale fryzurę musiała zmienić ze względu na piercing. Wyszło tak:

Strój został uszyty z majtek (top i rękawy) oraz bawełnianych resztek i dziecięcej spódniczki, którą kupiłam szmat czasu temu w charity shopie (spódnica). Z włosami nie poszło ani łatwo, ani szybko. Z jednej strony konstrukcja Pullipowej peruki pozwala na łatwe oddzielenie pasm, a z drugiej sztywność włosia utrudnia wszelkie manipulacje. Żeby ukręcić te dwa bałwanki, musiałam wspomóc się żelem do włosów (a i tak krótsze pasma wystają :/)

Kolczyki, jak już wspomniałam, lalka miała własne, ja tylko jeden z nich z lekka wspomogłam, doczepiając kotka 🙂 Naszyjnik powstał z koralików z moich zasobów. Nie kupuję ich dużo ostatnimi czasy, zwykle to, co już posiadam, wystarcza na potrzeby lalkowe. Zbyt łatwo jest zniknąć pod hałdą materiałów do wszelkich robótek ręcznych, zwłaszcza kiedy w pobliżu ma się taki kombinat, jak Hobbycraft…

Makijaż lalki jakoś mi się nieszczególnie kojarzy z estetyką gotyckiej lolity, ale co ja tam wiem. Buty pochodzą z jednego z zestawów Steffi Love, które od lat sprawdzają się przy rozmaitych lalkowych okazjach. Cornice może w nich ustać sama, jeśli środek ciężkości zostanie dobrze zlokalizowany. Przyznaję, że było to łatwiejsze, kiedy miała rozpuszczone włosy, jednak to wyeksponowanie kolczyków stało się moim priorytetem (to powiedziałam ja kobieta, której kształt fryzury sprawia, że uszy są w zasadzie stale zasłonięte :P).

Po jakichś dwudziestu latach, od kiedy po raz pierwszy poczułam chciejstwo na widok Hello Kitty, doczekałam się wreszcie pluszaka! 😀 A że rozmiar głowy oraz kolorystyka podobne, to niech sobie dziewczęta razem posiedzą 🙂

A to moja grządka z dyniami 🙂 Czy będą kolejne? Pewnie będą, skoro ludzie wyganiają je z domów za marne grosze. Kto wie, może nawet dorobię się Blythe…

P.S. (bo mnie rozbawiło) po dodaniu tagów WordPress „na podstawie zamieszczonych materiałów” zasugerował dodanie kolejnych, w tym „wiara” oraz „kobiety w spektrum autyzmu” 😀

Mysie klimaty

Jakiś rok temu kupiłam spontanicznie na eBayu filcowaną lalkę-myszkę – i tak, trochę mi zeszło z jej pokazaniem… Niedługo po tym, wracając z pracy,pewnego dnia, natknęłam się na wystawkę typu „free to a good home”, które w UK są powszechne. Wystawka składała się z różnych malutkich zabawek, zgarnęłam zatem m.im. dwie myszki Littlest Pet Shop. Do tego świetnie dopasowały się rozmiarem miniaturki z Amazona i wyszło coś takiego 🙂

Można by się rozpisać na temat braku anatomicznej poprawności wszystkich trzech myszek, ale przecież to nie materiały do nauki zoologii 🙂 Pani myszka zrobiona została bardzo sprytnie. W ogonie i górnych łapkach są druciki umożliwiające lekką artykulację. Sukienkę można zdjąć. Nie sprawdziłam jeszcze, co dokładnie na nią pasuje, ale tak na oko może ciuszki dla Evi lub Shelly mają szansę. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, pani myszka stoi sama, kiedy nosi amazonowe buty. Bez obuwia nie miałaby szans, ponieważ nie ma za bardzo stópek.

Na kolejną mysią atrakcję trafiliśmy niedawno, przypadkiem, na spacerze po centrum Oxfordu. Obok The Story Museum znajduje się budka telefoniczna zaadaptowana na witrynę. Ekspozycja z okazji Oxford Pride w tym roku zaroiła się od myszy 🙂 Bardzo spodobały mi się urządzone tam dioramki z myszkami Sylvanian Families, szczególnie ta ze stolikami z pokrywek od słoików i drewnianych szpulek. Zdjęcia zrobiłam telefonem (z konieczności, nic innego przy sobie nie miałam). W szybkach budki telefonicznej odbijają się nieco i lokalna architektura, i niżej podpisana – to było niechcący 😉

Miłego weekendu Wam życzę! 🙂