Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 grudnia 2011

8/24 * Taki dzień...

Jak ładnie z moich okien potrafi zima czasami wyglądać...
No nie dzisiaj, niestety.
Dzisiaj obraz makabryczny. Bury i deszczowy...
Mimo to wybraliśmy się na długi spacer.
I zmokliśmy.
Same takie wspaniałości dziś ;-) Od świtu...

Przed chwilą zawiesiliśmy z M. kolejne światełka - tym razem na naszym mocno obeschłym fikusie ;-)
Lichy ten fikus, aż patrzeć przykro - od lat wydobrzeć nie może... Miejsce chyba mu nie służy, sama nie wiem...
M. ozdobił go girlandą i kilkoma szyszkami...
I tak marne to drzewko, nic mu chyba nie pomoże :-(

O nowych wyrazach miałam coś napisać...
Nawet prowadzę specjalny zeszycik, w którym zapisuję wszystkie te zabawne słówka :-)
Teraz absolutnym hitem jest 'fo' (czyli foka), 'klauna' (czyli klaun oraz... krasnoludek!), oraz piknik (czyli piknik) ;-)
No i 'pimpin', czyli pingwin :-)
Wydłużają się też zdania. 
To jest moja Mama. To jest mója Tata. To jest mója haua. I moja Babcia/Ciocia/itp.
Generalnie wszystko jest 'móje' ostatnio. Albo moje. Tzn. Jego ;-) I wkurza się niemiłosiernie, kiedy próbuję Mu tłumaczyć (i zaprezentować), na czym polega współwłasność ;-)

Z tym mówieniem to jest tak, że czasem wprost zalewam się łzami, bo wciąż tego niewiele... Tzn. M. wszystko rozumie, komunikuje się z nami (i nie tylko z nami) bezbłędnie, ale...
Ale...

OK, wiem, wiem, wiem... Więc już nie marudzę ;-)

No dobra, taki dzień.
Mętny pod każdym niemal względem.
Od rana jak w slapsticku ;-)
No bo kiedy M. pociągnął za sznur ze światełkami, to lampa wylądowała na podłodze... Kiedy ją podnosiłam, M. zabrał się za przesuwanie doniczki. Z której oczywiście wysypała się ziemia. Na naszą sofę, naturalnie ;-) A kiedy zabrałam się za usuwanie (czyt.: rozmazywanie) plam, M.wybrał się z wizytą do kuchni. Niby szczytny był cel tej wizyty, bo chciał odnieść swój kubeczek i (na to wygląda) dolać sobie wody... No więc powódź ;-)
I tak dalej, i tak dalej...

W tej chwili udaje niewiniątko i układa swoje pluszowe zabawki w szeregu - do snu je szykuje najwyraźniej... Mam wielką nadzieję, że niedługo sam zamarzy o spoczynku ;-)
A wtedy ja będę mogła... nie, nie odpocząć. Niestety nie :-(
Ale OK, miałam nie marudzić.
Może jutro będzie lepiej?
Na razie życie mi ratują lampiony, które W NAGRODĘ zapalam (i pozwalam M. zdmuchiwać!) - tylko dla lampionów M. jest w stanie bez awantur posprzątać z podłogi zabawki, założyć rajstopy albo dokończyć zupę jarzynową...
Och, jakie ja mam ciężkie życie...

;-) 

PS 'Szpiega' jeszcze nie widziałam, za to obejrzeliśmy 'Dług' z Helen Mirren i z Jessicą Chastain (grała główną żeńską rolę w 'Drzewie życia' Terrence'a Malicka). Może nie jest to film wybitny, ale kawał porządnego kina. Więc w sumie polecam.

Ach, i jeszcze piosenka świąteczna. Ech, no aura kompletnie temu mojemu Kalendarzowi Adwentowemu nie sprzyja :-(  No ale próbujmy. Takie coś znacie?


Idealna płyta na ten okres tuż po Świętach :-) Kiedy mocno rozluźnieni przyjmujemy miłych gości. Do słuchania pod makowczyk. I pod koniak ;-) Albo sherry, jak kto woli!

Miłego wieczoru! I do jutra!
Będzie odrobinę lirycznie :-)

piątek, 25 marca 2011

Ostatni wieczór tulipanów... I piosenka!

Senny piątek…

Duże plany na weekend. I dlatego chyba marzę dzisiaj o wieczorze z książką…

M. już w formie. O katarze powoli zapominamy :-)
Humor wobec tego znakomity!


Wczoraj powtórzył za mną niemal wszystkie literki alfabetu – największym supłem językowym okazała się literka G ;-) No i R jest nie do przejścia oczywiście :-)




Literki, klocki, układanki…
Ostatnio ulubioną okazała się ta od cioci A. – przedstawiająca drewnianego misia i konfigurację misiowych ubranek (misia stroje takie w stylu angielskiego dżentelmena!), które można zakładać, zdejmować, dobierać… Miś ma także głowy do wymiany (hehe!) – raz humor ma lepszy, raz gorszy… Wiadomo, jak to miś ;-)


Budujemy, łączymy, sklejamy, liczymy. Malujemy, rysujemy, w wodzie się taplamy :-)
Spacerujemy, porządkujemy szafki, gramy na pianinie, bujamy się w hamaku… Wałkujemy ciastolinę, wycinamy kształty, czytamy książeczki... I tak dzień za dniem… Ciężka praca tak naprawdę…
Dochodzi do tego, że to, co większość nazywa PRAWDZIWA pracą, staje się dla mnie relaksem… Serio! Odpoczywam, kiedy ze stanu skupienia nad Dzieckiem, przechodzę w stan skupienia nad tekstem, nad papierami, nad nowymi pomysłami… Przysięgam!
Nisko się kłaniam wszystkim Mamom, dla których opieka nad Dziećmi to full-time-job!








Wczoraj wieczór z filmem… Totalne rozczarowanie… A rzadko mi się zdarza, bo filmy dobieramy starannie.. Jednak najwyraźniej nasze gusta kompletnie nie pokryły się z tymi publiczności w Sundance – bo film zdobył główną nagrodę publiczności… Umęczyłam się okrutnie, trwając przy ekranie z nadzieją, że nastąpi COŚ, co mnie zachwyci… Nie nastąpiło, niestety… Podobnie bywa w przypadku niektórych książek – czasami nie dowierzam, że są aż tak słabe i czekam, czekam, czekam… I tak przez kolejne sto stron ;-) Na szczęście nie zdarza się to często!
Ostatnio jakoś nie relacjonuję na bieżąco naszych wypraw do kina – ale z niedawnych premier gorąco Wam polecam film 'Fighter' (Christian Bale absolutnie zachwycający!!! Ten, kto jego rolę określił mianem ‘drugoplanowej’ upadł chyba na głowę! Bale ukradł ten film wszystkim! Choć znakomita była i galeria siostrzyczek… Brawa dla castingu!) Poza tym koniecznie warto wybrać się na 'Królestwo zwierząt' (w pewnym sensie podobne są te dwa filmy). I bardzo namawiam do 'Away We Go' czyli 'Para na życie' ( brawa dla tego, kto tłumaczył tytuł, hehe!) - nie dajcie się zwieść ‘walentynkowym’ plakatom – to naprawdę znakomity obraz Sama Mendesa. I 'Wszystko w porządku / Kids Are All Right' (o tym chyba już wspominałam), i jeszcze nowy film Woody’ego Allena, i 'Tamarę', i…
I tyle jeszcze mam do obejrzenia nowych tytułów…
Zdecydowanie zaniedbuję teatr (niestety), ale cieszę się, że chociaż z kinem nie mam tyłów :-)
Na ‘Italiani’ ktoś się wybiera? To tak a’propos filmu i teatru… A co z polskich tytułów poza tym polecacie? Bo ja do współczesnego kina polskiego jak do jeża (Jerzego, hehe), ale słyszałam bardzo pochlebne recenzje nt. 'Sali samobójców' i 'Wygranego', między innymi… Polecicie?
Ach, wiem, że w niektórych kinach można teraz obejrzeć, więc od razu jeszcze polecę 'Nic osobistego' w reż. Urszuli Antoniak (z pochodzenia Polka, ale tworzy w Holandii) - bardzo we mnie został ten film... Piękne obrazy i piękna opowieść...

***

Moje tulipany…
Jutro będą nowe, czerwone, bo te już powoli konają…
Ale najpierw zamieniły się niemal w piwonie… Piękne.
Żółte tulipany rezerwuję na Wielkanoc. Podobnie jak żonkile :-) Żeby zaprosić te kwiaty do Domu, musi być naprawdę ciepło! Inaczej mi się nie podobają ;-) Tak mam. Najlepiej komponują się z zajączkiem ;-)

Zatem wyczekuję bardziej wiosennej aury… I z przerażeniem śledzę prognozy pogody… Tatuś M. miał jechać po rowery (zimują poza domem) i planował już wiosenną wycieczkę rowerową do Powsina (kupiliśmy nawet M. wiosenną czapkę pod kask!), ale zapowiadają mróz...
No nic, poczekamy ;-)

***

Tej piosenki słuchałam w ostatniej klasie LO. I w drodze na egzaminy :-)
Bardzo lubiłam tę płytę*.
Słuchając jej, myślałam o Krakowie… Bo tam miałam chyba zamieszkać…
Ale tutaj też jej fajnie się słucha ;-) Po tylu latach…
Prawie o niej zapomniałam. Dziś wpadłam na nią przypadkiem… I jakoś tak mi się dziwnie zrobiło… No, że to już tyyyle czasu…
Porządkując stare płyty, znalazłam jeszcze jedną, której dziś z wielką przyjemnością wysłuchałam… Może jutro jakiś urywek Wam zaprezentuję…

Spokojnego weekendu! Słonecznego!


*) Wydaje mi się zresztą, że miałam też wersją przenośną, kasetową ;-) bo słuchałam jej na pewno w drodze, a discman (sic!) się u mnie pojawił dopiero kiedy byłam na studiach.

poniedziałek, 28 lutego 2011

Sobota. Przedwiośnie...


Nie mogę tego zrozumieć, dlaczego w weekendy słońce pojawia się na niebie zdecydowanie później niż w ciągu tygodnia… I dlaczego deszcz pada też najczęściej w sobotę i niedzielę… No nic, tak widać być musi…
Sobotnie przedpołudnie. My plus pies :-) I kawałek lasu… Oraz łąki. I tak trochę brudnobiało i brązowo wszędzie… Nawet M. w podobnej tonacji ;-)
(- Dlaczego Wy Go ubieracie w takie ‘stare’ kolory? – pyta Babcia B. – Tyle wszędzie ładnych, kolorowych ubranek….)

***

A pod wieczór miała miejsce mała dobrosąsiedzka wymiana dóbr wszelakich :-) Delie, dzięki! Zapomniałam tylko o Arlington Park… Następnym razem, OK?





A odnośnie tych ubranek 'burych'...
Przypuszczam, że to bolesne dla pokolenia naszych dziadków i rodziców - oni zdaje się marzyli o kolorowych wdziankach... Skazani na szarobure, wełniane kubraczki ;-)
Zresztą pamiętam ze swojego dzieciństwa marzenie o RÓŻOWYM. Uparcie nierealizowane przez moją Mamę, która jako ogniowłosa nie znosiła tej tonacji ;-) Fundowała mi za to wełniane, granatowe (dziś uważam, że szałowe!) szerokie spodnie na szerokich szelkach... I buty - sznurowane, na 'słoninowej' podeszwie! W odcieniu camel :-) A ja marzyłam o lakierkach. Z kokardką oczywiście ;-) I o legginsach, z lycry - najlepiej takich imitujących dżinsy marmurki ;-) Och, jak bardzo zazdrościłam podobnych sąsiadce... Niedoczekanie. 
Ale różowe w końcu uprosiłam sztruksy ;-) I wcale za nimi nie przepadałam! 
Za to dziś trochę różu mieszka w mojej szafie ;-)


Z tego Oscara dla Suzanne Bier to się cieszę najbardziej!!! I polecam Waszej uwadze wszystkie jej filmy  – w szczególności ‘Tuż po weselu’ (After the Wedding) z boskim Madsem Mikkelsenem. Tu trailer! 
Tego najnowszego jeszcze nie widziałam. I przyznam, że nie mogę się już doczekać!
Zdaje się, że największymi przegranymi tej gali okazali się bracia Coen… Ale coś nie przypuszczam, że rozpaczają ;-) Wybieramy się na ‘Prawdziwe męstwo’ w tym tygodniu!


poniedziałek, 24 stycznia 2011

Trochę o muzyce... I filmie. I o ciasteczkach owsianych ;-)



Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd u licha biorą się miłośnicy i bywalcy festiwalu Warszawska Jesień – odpowiedź jest prosta. Wszystko zaczyna się w dziecięcym pokoju ;-)
Nasz M. uparcie sobie życzy na dobranoc małej kakofonii brzmień, mianowicie prosi o włączenie wszystkich  pozytywek. I to na raz! Dodam, że każda odtwarza inną melodię, w innej tonacji i innym tempie… Jest Mozarta Wiegenlied, i Brahms, i kołysanka LaLeLu. I jeszcze coś... Brzmienie, hmm, osobliwe… Ale M. urzeczony, kładzie głowę na poduszce i przy takim akompaniamencie zasypia… I śpi dobrze. Śni podobnie…
Już wiem, gdzie będzie spędzał wrześniowe wieczory za lat kilka… Na Jasnej 5 ;-)

A drążąc ten temat, nie należymy do rodziców, którzy Dziecko skazują na muzykę przeznaczoną dla małych uszu ;-) czyli taką tworzoną specjalnie dla dzieci… Zatem nie znajdzie nikt u nas składanek z piosenkami dla maluchów. No, może kilka… Choć swoją drogą ja kompilacji muzycznych nie znoszę – szczególnie odnosi się to do muzyki klasycznej (to mój bzik – dla mnie album jest pewną ‘całością’ i nie zwykłam go szatkować – z tego też powodu nie cierpię stacji muzycznych grających muzykę klasyczną ‘na kawałki’, wg jakiejś kompletnie dla mnie niepojętej top listy – ale jak mówię, to mój bzik!) - tak na marginesie.
M. słucha muzyki dużo i od samego początku… Nie wiem, czy to dobrze. Oczywiście trochę ciszy w ciągu dnia również staramy się Mu zapewnić, hehe!
Ale dziś mogę już powiedzieć co nieco na temat Jego muzycznych upodobań.
Lubi folk. Zarówno nasz, słowiański – staram się, żeby osłuchał się w tych przecudnych, jakże charakterystycznych brzmieniach - jaki i taki  z najbardziej odległych zakątków świata…   Ponoć właśnie w folklorze odnajduje się to najbardziej podstawowe źródło uwrażliwienia na muzykę. Jako że mózg mam skrojony na modłę słowiańską i dobrze się w tej przestrzeni muzycznej czuję, uważam, że i moje Dziecko powinno znać muzykę regionalną.
Ale oczywiście nie tylko. Mnóstwo więc proponujemy M. tzw. world music. Kołysanki lubi najbardziej afrykańskie, celtyckie i te z Azji (mam wrażenie, że bardzo mu odpowiada skala pentatoniczna – charakterystyczna przecież także dla polskiej muzyki ludowej!).
Poza tym muzyka klasyczna. Z wielu proponowanych tematów, M. najbardziej ukochał sobie Peer Gynta E. Griega (dlaczego mnie to nie dziwi?) oraz Bolero Ravela. Ale również klasyczne wykonania Amerykanina w Paryżu czy Porgy and Bess, czyli Gershwin :-) 
Tzw. miniatur dziecięcych natomiast za bardzo nie lubi. Również Piotrusia i Wilka (to ciekawe) ani Debussy’ego (a wydawało mi się, ze Debussy będzie idealny dla Dziecka!). Słuchamy za to dużo Mozarta oraz muzyki dawnej – i tu nikt nie przebije Jordiego Savalla i jego Hesperionu XXI. 
I M. tańczy przy tych wszystkich dźwiękach! Drobny impuls muzyczny wprawia naszego Syna w ruch!
No i oczywiście brawa! Obowiązkowe jeśli słuchamy koncertów - M. mógłby zostać zawodowym klakierem ;-) Bije brawo z takim zaangażowaniem, że głowa mała ;-)  

No i odkryciem jest Piwnica od Baranami, którą M. zdaje się ubóstwiać. Tatuś M. nie podziela naszego zachwytu, ale ja w ciągu dnia często włączam mój Piwniczny ‘sześciopak’, z którego piosenki znam na pamięć. No i słuchamy i śpiewamy z M. Głośno! Tzn. ja śpiewam, M. słucha ;-)

Natomiast z utworów przeznaczonych dla Dzieci bardzo wszystkim polecam świetną składankę Simply Kids (wiem, że odkryło ją wiele Mam!) – naprawdę bardzo udane wykonania głównie tzw. nursery rhymes (w języku angielskim) - nasze typy w tej chwili to Row Row Row Your Boat oraz London's Burning. Świetna jest ta płyta! Poza tym polecam gorąco całą serię Putumayo Kids (muzyka etniczna w fantastycznych wykonaniach – wydawana przez kultową wytwórnię world music) – M. często zasypiał przy dźwiękach z kołysankowej serii Dreamland.
Pewnym odkryciem jest dla mnie również seria RockaBye Baby, czyli całe kompilacje znanych wszystkim Rodzicom tematów rockowych (sic!), ale w wersji instrumentalnej, idealnej dla maleńkich uszu (brzmienie pozytywki!). Ciekawa rzecz.

Och, mogłabym tu pisać i pisać na ten temat. Ale jak to ktoś ładnie ujął (Frank Zappa?) ‘mówić/pisać o muzyce, to jak tańczyć o architekturze’ – choć znam takich, którzy podjęli by się tej odważnej próby ;-)

Ostatnio M. wyraźnie pod wrażeniem pewnego tematu muzycznego pochodzącego z filmu Requiem dla snu (‘Lux Aeterna’ Chrisa Mansella). Fragment niesłychanie chwytliwy… Mój Syn opracował nawet do niego dość szczególny układ choreograficzny ;-)
Tutaj ten utwór w niezrównanym wykonaniu Kronos Quartet. Bardziej na wieczór. Choć niekoniecznie na dobranoc… Ten utwór niepokoi.

***

Kiedy M. był jeszcze maleńki próbował muzykę zlokalizować. Ogromnie mnie wzruszało, kiedy wyciągał rączkę w kierunku źródła dźwięku. Jakby chciał jej dotknąć... Muzyki...


 ***

Weekend wspaniały. Wyjątkowo długi…
Choć zaczął się niepomyślnie, bo katarem M.
Ale katar szczęśliwie minął (uff…) i wygląda na to, że nie był zapowiedzią groźniejszej infekcji.
Więc były i spacery długie, i sanki. I mili goście. I dużo łakoci… I dobre, wyjątkowo dobre nastroje…
Relacja wkrótce ;-)

I filmowy akcent na sam koniec weekendu. Późnowieczorne kino z Delie. I długi, wspólny spacer z kina do Domu…
‘Czarny łabędź’ – do obejrzenia koniecznie! Duszne, mroczne kino – momentami przywołujące na myśl ‘Pianistkę’ wg prozy Elfride Jedlinek w reż. Michaela Haneke (swoją drogą jednego z moich ulubionych twórców filmowych). I mistrzowska kreacja Natalie Portman (ale o tym już chyba napisano już wszystko w recenzjach!).
Wyszłam z kina cała obolała – obrazami, treścią, grą aktorów (naprawdę brawa!). Obolała, bo przez te niemal dwie godziny trwałam w bezruchu i (niemal) bezdechu…
Doskonałe, porażające kino. Bardzo polecam.

Dzisiejszy temat muzyczny więc bardzo a’propos. Co prawda nie widziałam ‘Requiem dla snu’, ale to się zmieni. Niedługo.
A w temacie łakoci to muszę się pochwalić swoimi owsianymi ciasteczkami. Jak przystało na Mamę małego alergika, sztukę pieczenia ciastek bez mleka, jaj i masła opanowałam do perfekcji ;-) Te były nawet bez cukru!!! I boskie wyszły! Dosłownie - bo śladu już po nich nie ma!

PS A książeczka, nad którą duma M. to 'Mój pierwszy alfabet' z ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej... I gdybym tylko z jedną obrazkową książeczką miała się wyprawić z M. na wyspę bezludną, byłaby to właśnie ta. Mało słów, za to miliony opowieści wokół ilustracji. I literki poukrywane w obrazkach... Piękna książka. 'Zaczytana' przez M. na amen ;-)


poniedziałek, 17 stycznia 2011



Dzisiejsze przedpołudnie na placu zabaw.
Dwa tygodnie różnicy… Niecałe.
Co to za zima tak w ogóle? Ktoś mi nawet mignął w szortach… Sanki chowamy, wyciągamy rower…



Dziś po raz pierwszy M. tak aktywnie bawił się z innymi dziećmi. Aż tak!
Głównie z dziewczynkami: Julką i Zosią.
Ale też z Tomkiem…
Biegali wszyscy po całym placu, bawiąc się w coś na kształt berka ;-)
Mnóstwo było pisków, śmiechu, żartów i…zabawy w chowanego!!!
I trwało to długie kwadranse!
A potem M. odkrył rower Zosi. Różowy :-)

M. odważny – bawi się już na placu zabaw dla starszych dzieci – widzę, że część dla maluchów przestała go interesować…


 

Wczorajsze popołudnie spędziliśmy za to u Dziewczynek.
M. oczarowany Tosią.
Nawet sobie nie wyobrażacie przez jak długi czas i z jakim skupieniem przyglądał się maleńkiej kuzyneczce huśtającej się w bujaczku…
Tosia słodko spała, a M. po prostu zastygł… I oniemiał. Po raz pierwszy miał taki dobry widok – wcześniej albo zerkał na Malutką kiedy była karmiona przy stole albo zaglądał na paluszkach do wózka. Tym razem była to właściwa dla Jego oczu perspektywa… I tak jakby dopiero ‘odkrył’ swoją małą kuzyneczkę…
W pewnej chwili odważył się jej dotknąć.
Leciuteńko. W stópkę.
Tosia otworzyła oczy, troszkę się skrzywiła… Potem uśmiechnęła…
M. przejęty podbiegł natychmiast do maminych nóg ;-)
Ale potem wrócił.
I kiział małą Tosię po rączkach, i miział po nóżkach…
Rozkoszny widok…
I jak to dawno było… Kiedy M. był taki maleńki…

A potem nastąpiła część harców ze starszą kuzyneczką. Wrzaski! Piski! Bieganina! Wspinanie się po schodach. Po krzesłach. Zamiatanie. Tańce. Zabawa w pocztę, która polegała głównie na tym, że Z. próbowała sprzedać M. znaczki i koperty, ten natomiast dewastował okienko pocztowe, hehe, oraz kradł awiza ;-) Wandal jeden! Z zabawą w warzywniak poszło im nie lepiej! Tzn. po chwili obrzucali się sałatą ;-)
A potem była wspólna gra na pianinie.
Z. dała się przekonać i usiadła do instrumentu. M. wskoczył razem z nią na krzesło i zdecydowanie akompaniował :-) Pierwszy taki koncert na cztery ręce…
Od razu mi przed oczami stanęły te nasze koncerty – na cztery, a nawet na sześć rąk.
Nasze numery popisowe!
Była kiedyś taka ‘trójca’… Kuzynostwo. Lat temu ho ho ;-)
Jakie to niezwykłe, że już nasze Dzieci koncertują…
Czas płynie…

Ach, zapomniałam jeszcze dodać, że M. po zeszłoweekendowym wieczorze z Tatą oraz Stingiem ;-) najwyraźniej się rozochocił, bo mój sobotni wieczór z winem i kinem rozpoczął się tuż przed 23!!! Wcześniej M. dotrzymywał nam towarzystwa, nie przejawiając najmniejszego zainteresowania snem… Biorąc pod uwagę fakt, że w sobotę poszłam spać grubo po 2, a M. pobudkę zarządził po 7 – oj, było wesoło ;-)

PS Właśnie wyczytałam, że w kategorii Najlepszy Film Zagraniczny Złoty Glob otrzymała Susanne Bier za 'Haevnen'. Nie widziałam tego akurat filmu, ale zachwyciły mnie wszystkie poprzednie. Najbardziej chyba 'Tuż po weselu' - jeśli macie możliwość zobaczcie to koniecznie! Bardzo ucieszyła mnie ta nagroda!

BTW, Będę miała fajną piosenkę na wieczór :-)