Najlepsze pomysły przychodzą do głowy w łóżku albo w wannie, czyli w sytuacjach, kiedy nijak nie można ich utrwalić. Co prawda podobno zdarza się, że człowiek budzi się na pokrytym notatkami prześcieradle, ale z wanną jest już większy problem. Chyba, żeby z niej wyskoczyć z pewnym historycznym okrzykiem na ustach, ale jakoś nie przyszło mi to do głowy. Na szczęście.
Tak czy owak z wanny wylazłam. Myśli do tej pory kłębiące się pod czaszką jak to zwykle bywa zwolniły do tempa przynajmniej średniego. Po co się wszakże śpieszyć, skoro właścicielka czaszki siedzi sobie już wygodnie przy biurku. Jeszcze zapisze co nieco i będzie chryja, niech lepiej o wszystkim zapomni. Otóż niedoczekanie wasze, coś jednak zapamiętałam.
Rozmyślania o wieku naszły mnie jak co roku w połowie lipca. Tym razem nie były to kolejne banalne urodziny, o nie! Ukończyłam mianowicie lat czterdzieści i cztery, a więc panie i panowie, nie ma co dłużej ukrywać - osiągnęłam już wiek iście dziadowski. Koszmar, prawda? Na dodatek dwa tygodnie przed urodzinami zgubiłam dysk, świętowałam więc w łóżku leżąc na prawym boku, bo tylko taka pozycja była dla mnie do przyjęcia. Znak czasu po prostu, znak, że człowiek się już sypie. jeśli wierzyć porzekadłu, które mówi, że gdy człowiek po czterdziestce się budzi i nic go nie boli, to znaczy, że umarł, czułam w tym czasie, że żyję. I to jak!
A z drugiej strony. Co się robi, gdy się leży trzy tygodnie? W moim przypadku trzy rzeczy. Po pierwsze czytałam średnio 1,5 książki dziennie. Po drugie szydęłkowałam jeszcze bardziej namiętnie niż zwykle (to możliwe w ogóle?). Po trzecie gapiłam się w ekran. I tu dopadło mnie młode pokolenie, czyli moje nastolatki. Korzystając z tego, że matka głównie leży i kwiczy, a jak się prochów nałyka, to tylko leży, wcisnęły mi "Death Note'a". Najpierw dwie części filmu, potem 36 odcinków anime. Spokojnie. Nie zamierzam bawić się w recenzenta, powiem tylko jedno - wciąga jak bagno! Jasna cholera mnie brała gdy małż wracał do domu i przejmował komputer - ja chciałam jeszcze! Potem były gorące dyskusje z młodzieżą (lat 18 i 15) na temat głównych bohaterów. Były? Jeszcze dziś rano o tym rozmawialiśmy.
Morał jakiś? Ano taki, że granice między pokoleniami często tworzone są na siłę i to z obu stron. Dajemy sobie wmówić, że coś jest babcine, przestarzałe i ogólnie nie należy się do tego przyznawać, żeby sobie obciachu nie narobić. Z drugiej strony, że coś jest dziecinne, niedojrzałe, daj sobie spokój, dorośnij wreszcie. No i tworzą nam się dwa światy, wybuchają wojny domowe. Gdyby miesiąc temu ktoś zaproponował mi anime użyłabym pewnie podobnych argumentów. Tylko po co? Miałam przecież kiedyś naście lat. Bolało mnie, że rodzice moją muzykę, mój styl ubioru uważają za coś gorszego, niedojrzałego, coś, z czego powinnam czym prędzej wyrosnąć. Nie wyrosłam. Słucham metalu i noszę kolorowe dżinsy. A teraz jeszcze "Death Note'a" obejrzałam. Problem? Nie mój. Mnie na konflikcie pokoleniowym nie zależy.