Tegoroczna długa i piękna złota jesień jest już za nami. co prawda na niektórych drzewach jeszcze się trzymają złote i rdzawe liście a hortensje na miejskich rabatach w brązowiejących kwiatostanach nadal przechowują resztki swoich barw. Jednak to co było być może wróci do nas za rok a tymczasem coraz chłodniejsze dni każą myśleć o nadchodzącej zimie... Ponieważ Ostróda jest miastem, gdzie jest sporo drzew i skwerów, ostatnie tygodnie również dla mnie były okazją do podziwiania uroków jesieni, chociaż na razie dalsze spacery są poza moim zasięgiem. Nie brakowało mi tez innych zajęć, gdyż w związku ze zmianą laptopa podjęłam decyzję o uporządkowaniu moich zdjęć, jakie zrobiłam od 2004 roku, czyli od czasu, kiedy we Włoszech połknęłam fotograficznego bakcyla. Ich lwia część pochodzi z tamtego okresu, jednak po powrocie do Polski trochę podróżowałam, więc mam również foldery z tych wycieczek a także ze spacerów po malowniczych obrzeżach naszego miasta. Swego czasu tutaj pisałam o styczniowym spacerze po lesie nad Jeziorem Drwęckim, tym razem będzie to podobny spacer lecz we wspaniałych, jesiennych barwach.
Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym poście zrobiłam cztery lata temu, kiedy kupiłam aparat fotograficzny operujący w systemie RAW i chciałam zobaczyć jak wyglądają ujęcia wykonane za jego pomocą. Było przepiękne jesienne popołudnie, czyli świetna okazja, żeby wybrać się na łono przyrody. Na spacerze towarzyszyła mi Marta, która chciała rozejrzeć się za grzybami, podczas kiedy ja miałam zająć się fotografowaniem. Na początek zrobiłam kilka zdjęć drugiego brzegu jeziora, żeby sprawdzić jak działa zoom, który jak się okazało z odległości ponad 1000 m sprawuje się całkiem nieźle. Trasa naszego spaceru prowadziła szlakiem nieistniejącej obecnie linii kolejowej Ostróda - Morąg. Dawne torowisko z którego zdjęto szyny i podkłady, prowadzi przez podostródzkie lasy do sąsiedniego Miłomłyna. Obecnie jest ono popularną ścieżką rowerową i spacerową a także częścią Wielkiej Ostródzkiej Pętli. Za dworcem kolejowym wyszłyśmy poza granice miasta i znalazłyśmy się przy tzw. żelaznym moście, który przerzucono nad przesmykiem pomiędzy dwiema odnogami Jeziora Drwęckiego
Nieopodal mostu jest zejście do wody, z którego latem korzystają wędkarze a zimą ostródzkie morsy; również Marta właśnie w tym miejscu zaczynała swoją przygodę z lodowatymi kąpielami. Tuż za przesmykiem zaczyna się las a na jego skraju leży malowniczo położona osada nosząca nazwę Czarny Róg, gdzie jeszcze do niedawna była leśniczówka. Minęłyśmy zabudowania w których obecnie działa gospodarstwo agroturystyczne i powędrowałyśmy dalej, podziwiając drzewa w jesiennej szacie o bajecznych kolorach.
Las przez który szłyśmy jest lasem mieszanym, więc można tu spotkać stare, okazałe świerki i wyniosłe sosny o ciemnozielonym igliwiu, wielkie buki, zagajniki młodych brzózek, dęby i graby o sztywnych, połyskliwych liściach. Wszystkie drzewa liściaste w rytmie właściwym dla swojego gatunku zmierzały do zakończenia wegetacji i choć niektóre z nich nadal cieszyły oczy zielonym listowiem, to inne kończyły swój cykl w szalonych barwach żółci, ciemnego złota, miedzi i różnych odcieniach brązu.
Powędrowałyśmy aż do miejsca, gdzie torowisko krzyżuje się z leśną drogą. Tu skręciłyśmy w lewo i poszłyśmy dalej wąską ścieżką do celu naszej wycieczki, którym było Jezioro Czarne, tajemniczy i niezwykły zbiornik wodny zagubiony w lesie. Tajemniczy, bo owiany złą sławą, o czym mówią miejscowe legendy a niezwykły, ponieważ jest rezerwatem przyrody z powodu rzadkiej rośliny rosnącej na jego dnie. Tą rośliną jest poryblin jeziorny, jedna z najstarszych roślin na ziemi, spokrewniona z paprociami i widłakiem. W związku z postępującym zanieczyszczeniem jezior jest zagrożona wyginięciem, gdyż żyje jedynie w bardzo czystej wodzie z małą domieszką wapnia. W tej chwili jej siedliska notuje się jedynie na Syberii i w Ameryce Północnej oraz w północnych krajach Europy. W Polsce dość licznie występuje na Pomorzu Zachodnim, na Warmii i Mazurach są trzy takie miejsca i jedno w Karkonoszach. Z tego powodu Jezioro Czarne jest pod ścisłą ochroną, nie wolno po nim pływać łódkami, łowić ryb ani wchodzić do wody.
Zmierzając do jeziorka, wśród drzew zauważyłyśmy zaskakującą rzecz a mianowicie porośnięte mchem, betonowe schody, które jednak nie prowadziły do żadnego budynku. Było to dość dziwny widok, jednak ich obecność w pobliżu dawnej linii kolejowej z pewnością ma jakieś logiczne wytłumaczenie, być może była tam kiedyś jakaś rampa albo domek dróżnika? Zresztą zaskoczył nas nie tylko widok schodów, równie tajemniczo wyglądały liczne fioletowe grzyby, rosnące nieopodal. Są one znane pod ładną nazwą lakówki ametystowej i często rosną w miejscach, gdzie pogrzebano ludzkie zwłoki ( żeby nie demonizować dodam jeszcze, że również na innych szczątkach organicznych). Chociaż las nie nasuwał nam przykrych skojarzeń, miałyśmy świadomość, że wśród dawnych mieszkańców Ostródy okolica jeziora miała opinię miejsca nawiedzonego a nawet przeklętego...
Dziś nie wygląda ono szczególnie groźnie, choć nazwa Jezioro Czarne zdaje się sugerować coś innego. Zapewne w jej pochodzeniu jest jakiś głębszy sens, gdyż jego południowy brzeg porasta zwarty iglasty las a ponieważ jest niewielkie i ma nerkowaty kształt, toń wody o niektórych porach dnia jest bardzo ciemna a nawet czarna, co sprawia dość ponure wrażenie. Istnieją dwie legendy związane z tym jeziorem, które mówią na ten temat o wiele więcej, jedna z nich może mieć swoje źródło w dziejach miasta lecz druga to po prostu baśń powiązana z jego historią jedynie poprzez topografię. Mówi ona o wszechmocnym czarnoksiężniku, który przybył w to miejsce wraz z córką o imieniu Eryka. Czarnoksiężnik przywołał podległe sobie demony a te wzniosły dla niego potężny zamek z czarnego diamentu. Jednak demony wciąż się buntowały, więc czarnoksiężnik dla przykładu zamienił ich przywódcę w obrzydliwego smoka, którego przykuł łańcuchem na bagnie nieopodal osady leżącej w miejscu, gdzie obecnie znajduje się Ostróda ( w późniejszych wiekach bagno zasypano a współcześnie na tym terenie mieści się LIDL). Mimo to demon wciąż wydawał mu się groźnym przeciwnikiem, więc kiedy do zamku przybył zakuty w zbroję dzielny rycerz na białym koniu, czarnoksiężnik zlecił mu zabicie maszkary. Rycerz chętnie podjął to wyzwanie, tym bardziej, że uwiodła go uroda pięknej Eryki, która też nie pozostała wobec niego obojętna. Dziewczyna odprowadziła swego wybranka na brzeg Jeziora Drwęckiego, gdzie miała czekać na jego szczęśliwy powrót. Rycerz zwyciężył i zabił smoka lecz w tym samym momencie diamentowy zamek rozpadł się na drobne kawałki a w miejscu, gdzie stał, otworzyła się otchłań czarnej wody. Biedna Eryka nie doczekała powrotu swego bohatera, gdyż zaklęcie umierającego demona zmieniło ją w roślinę o szorstkich listkach i drobnych fioletowych kwiatach*. Po rycerzu na białym koniu także zaginął ślad, lecz jego postać wraz ze zwyciężonym smokiem po latach znalazła się w ostródzkim herbie**.
Jak wiadomo, obecne ziemie Warmii i Mazur niegdyś zasiedlały bałtyjskie plemiona Prusów, którzy dość długo pozostali poganami. W XIII wieku w okolicy obecnej Ostródy mieszały się wpływy polskie i pruskie, spora część autochtonów była już neofitami lecz wielu trwało w swej dawnej wierze. W pierwszej połowie XIV wieku na ziemie pruskie przybył Luter z Brunszwiku, rycerz należący do zakonu krzyżackiego, który postanowił ostatecznie ucywilizować mieszkające tu plemiona i umocnić je w wierze chrześcijańskiej. W tym czasie na ziemiach pruskich Krzyżacy prowadzili intensywną akcję kolonizacyjną, budowali kościoły i zamki. Na jedną ze swych siedzib wybrali miejsce nad jeziorem w widłach utworzonych przez dwa ramiona rzeki Drwęcy. Te dwie odnogi były od siebie oddalone na tyle, że pomiędzy nimi powstała dość rozległa wyspa, gdzie nowi przybysze zbudowali swój pierwszy zamek. Wokół niego powstało podgrodzie, będące zalążkiem przyszłej miejscowości, której rycerz Luter będący w tym czasie komturem dzierzgońskim w 1329 roku nadal prawa miejskie. Podobno to jemu Ostróda zawdzięcza swą nazwę, gdyż komtur a próżniej także wielki mistrz zakonu krzyżackiego, pochodził z miejscowości Osterode am Harz (w dosłownym tłumaczeniu nazwa "osterode" oznacza wschodnie karczowisko).
Teraz ponownie przeniesiemy się nad jezioro Czarne, czasem zwane też Diabelskim, gdyż to co napisałam powyżej to fragment historii tych ziem, będący wstępem do następnej legendy. Mówi ona o okrutnym komturze z ostródzkiego zamku, wzniesionego i zarządzanego przez Krzyżaków. Otóż wieść gminna głosi, że ów nieznany z imienia komtur był wyjątkowo okrutnym człowiekiem, nie mającym cienia litości dla pokonanych Prusów. Podobno wszystkich, co do których były wątpliwości czy faktycznie są gorliwymi chrześcijanami, kazał wrzucać do lochów, gdzie umierali powolną, głodową śmiercią. Mówiono też, że to właśnie w miejscu gdzie obecnie jest leśne jezioro, stał drugi zamek, połączony z ostródzkim tajemnym przejściem i że to właśnie tam komtur trzymał swe ofiary. Trwało to do czasu, kiedy pewnej nocy nad okolicą rozpętała się straszliwa burza. Nagle wśród oślepiających błyskawic i huku piorunów ukazał się sam czart, który porwał występnego Krzyżaka do piekielnych czeluści a zamek będący miejscem jego zbrodniczych działań zapadł się pod ziemię. Podobno właśnie wtedy w tym miejscu powstało niewielkie jezioro o czarnej wodzie, nie cieszące się dobrą sławą. Mówi się bowiem, że brzegi Jeziora Czarnego od dawna są ulubionym miejscem żmij, które strzegą tego przeklętego miejsca, więc lepiej tam się nie zapuszczać a jeśli ktoś tam trafi, to powinien bardzo uważać na te jadowite gady. To ostatnie jest stwierdzonym faktem, gdyż kilkakrotnie widziałam tam żmije na własne oczy a nawet pewnego razu przeżyłam z tego powodu straszny szok. Było to wiele lat temu, kiedy podczas spaceru z mamą i siostrą stanęłam na dużej karpie po ściętym drzewie i nagle pomiędzy jego korzeniami zobaczyłam istne żmijowe kłębowisko. Ponieważ od zawsze mam potwory lęk przed wężami w pierwszej chwili skamieniałam a w następnej zaczęłam uciekać z krzykiem, który chyba było słychać aż w Ostródzie. Oczywiście był to koniec wycieczki i podwód, dla którego moja noga nie stanęła tam przez parę dziesiątków lat.
Na szczęście koniec października jest porą, kiedy gady chowają się przed chłodem, więc spotkanie z nimi jest raczej wątpliwe. To mnie ucieszyło, bo wbrew swojej złej opinii tego dnia jeziorko wyglądało bardzo ładnie, popołudniowe słońce rozjaśniło jego toń, w której odbijało się błękitne niebo, co sprawiało, że spacer jego brzegiem był prawdziwą przyjemnością. Wokół jeziora prowadzi wąska ścieżka, jednak dostępu do wody broni niemal nieprzerwany pas gęsto rosnących trzcin. Zresztą szczerze mówiąc nie ma potrzeby żeby schodzić tuż nad wodę z przyczyn, o których pisałam w akapicie na temat poryblinu i zakazów z tym związanych, co jak widać większość spacerowiczów traktuje dość poważnie. My byłyśmy na północnym brzegu jeziorka, gdzie jest lekkie wzniesienie i bardzo dobry widok. Dzięki temu mogłyśmy zobaczyć wspaniałe zjawisko dwóch słońc, gdyż jedno w tamtym momencie stało dość nisko na niebie a drugie odbijało się w spokojnej wodzie niczym w ogromnym lustrze, co udało mi się uchwycić na zdjęciach zamieszczonych powyżej
Było już późne popołudnie i najwyższy czas aby pomyśleć o powrocie, gdyż czekał nas jeszcze niemal czterokilometrowy spacer do centrum miasta, gdzie stoi nasz dom. Wracałyśmy tą samą drogą, którą przyszłyśmy; znowu mogłyśmy podziwiać ten jej fragment, gdzie drzewa i krzewy splatały swe gałęzie ponad naszymi głowami, tworząc bajkowy, złocisty tunel. Było to miejsce tak piękne, że aż szkoda było je opuszczać, więc wielokrotnie oglądałyśmy się za siebie, jednak kres spaceru zbliżał się nieuchronnie. Grzybobranie Marty z uwagi na późną godzinę udało się średnio; natomiast ja zważywszy na piękne widoki miałam nadzieję, że zdjęcia z nowego aparatu wyjdą nie najgorzej, chociaż jak to się mówi o tego rodzaju próbach "pierwsze koty za płoty". Niebawem znowu minęłyśmy dawną leśniczówkę i weszłyśmy na żelazny most, skąd mogłyśmy oglądać przeciwległy brzeg jeziora z panoramą Ostródy w głębi a na pierwszym planie kaczki krzyżówki figlujące w wodzie.
Na zakończenie wyjaśnię jeszcze znaczenie gwiazdek, umieszczonych przeze mnie w akapicie poświęconym wersji legendy o czarowniku i jego córce oraz rycerzu na białym koniu. Otóż jak się zapewne wszyscy domyślili, małą roślinką, w którą zaklęcie smoka zmieniło dziewczynę, był wrzos w Niemczech często nazywany właśnie Erika. W mazurskich lasach spotyka się całe łany wrzosów, bardzo bujnie rośnie on także na brzegach Jeziora Drwęckiego. Legenda mówi, że to dlatego, iż zakochana dziewczyna zmieniona w kwiat wędruje po świecie szukając swego zaginionego rycerza. Natomiast Marta słyszała inną wersję, w której Eryka wraz z ojcem zapadła się w tonie jeziora, gdzie zmieniła się w poryblin a jej spokoju strzegą żmije i inne gady.
Dwie gwiazdki odnoszą się do obecnego herbu Ostródy, który jest stosunkowo świeżej daty, bo został ustanowiony dopiero w 1994 roku. Przez wiele stuleci używano starszej wersji przedstawiającej rycerza siedzącego na kroczącym koniu, trzymającego lancę i tarczę z czarnym krzyżem, co prawdopodobnie było wyobrażeniem Lutera z Brunszwiku. Takim herbem miasto pieczętowało się do roku 1811, kiedy rycerzowi dodano smoka, którego depcze koń. W 1904 roku wrócono do pierwotnej wersji, po roku 1945 z tarczy rycerza usunięto czarny krzyż a w 1974 roku zabrano mu również samą tarczę. Obecny herb przez wiele osób uważany za kontrowersyjny, jako że neguje fakty historyczne, przedstawia świętego Jerzego walczącego ze smokiem, co w wyraźny sposób nawiązuje do starej legendy. Natomiast jeśli chodzi o dwa ramiona Drwęcy, dzięki którym Ostróda leżała na wyspie, to obecnie istnieje tylko jedno z nich a mianowicie północne. Ramię południowe biegnące w okolicy dzisiejszych ulic Stapińskiego i Reymonta zasypano podczas budowy tzw. Czerwonych Koszar na przełomie lat 80 i 90 w XIX stuleciu. Prawdopodobnie jego rozlewisko tworzyło bagno, gdzie czarownik przykuł smoka.