Kolejny wpis jest nieco spóźniony. Wystarczy jeden wyjazd na dłuższy weekend i powstają zaległości.
Zatem, do rzeczy.
Karnawał za nami, zaczął się Wielki Post, więc i posty będą postne, czyli nie rozrywkowe, ale mam nadzieję, że pomimo tego nie będą nudne.
W dzisiejszym wpisie przeniesiemy się do "dawnych czasów", czyli do epoki PRL, na którą przypadło moje dzieciństwo, podobnie jak wielu barbiowym blogowiczom. Lubię czytać historie o początkach fascynacji do Barbie innych osób i dlatego sama też taką zaserwuję na początek opisu mojej pierwszej Barbie.
Otóż, będąc małą dziewczynką lalki Barbie nie miałam, bo nikogo z bliskich nie było stać na jej kupienie dla mnie na prezent. Za to miałam w pierwszej klasie podstawówki koleżankę, (nazwijmy ją roboczo Marysią), która Barbie miała chyba trzy. Marysia zbytnio w klasie lubiana nie była, choć nie mam pojęcia dlaczego. Ja ją w sumie lubiłam, być może dlatego, że jak do niej przychodziłam, to się ze mną swoimi Barbie bawiła. Było fajnie, dopóki Marysia nie zapowiedziała przed Bożym Narodzeniem, że zrobi Bożonarodzeniową Szopkę ze swoich lalek i w tym celu obetnie jednej włosy, żeby mieć Józefa...
Próbowałam jej to wyperswadować, ale im bardziej próbowałam, tym Marysia się bardziej upierała. To była moja ostatnia wizyta u Marysi, nie chciałam widzieć rezultatów jej bożonarodzeniowych operacji na lalkach, bo było dla mnie niepojęte, jak można niszczyć TAKĄ lalkę. A potem, od nowego semestru, Marysia się przeprowadziła. Lalka Barbie pozostała dla mnie w sferze marzeń – jeszcze na jakiś czas.
Jednak życie, jak wiadomo, jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiadomo, na co się trafi i jakiś czas później, mojej rodzinie trafił się roczny wyjazd do Francji, gdzie na Gwiazdkę dostałam swoją wymarzoną Barbie. Na dokładkę rodzice pozwolili mi wybrać w sklepie tą, która podobała mi się najbardziej, więc lalka jest naprawdę wymarzona.
Barbie Day-to-Night, a raczej Barbie Club, bo tak nazywał się ten model na rynku francuskim, tajemniczo zasłania kapeluszem twarz.
Lalka zadebiutowała na rynku w 1984 roku i była w sprzedaży chyba dość długo, ja dostałam ją w każdym razie na Boże Narodzenie w 1985 r. Twarz oparta jest oczywiście na head moldzie Super Star, ciało TNT, ręce zgięte w łokciach.
Lalka jest ubrana w różowy kostium, czyli spódnicę i żakiet z białym kołnierzem, zrobione z cienkiego aksamitu.
Pod spodem miała różowe błyszczące body i różowy szaliczek, na nogach białe szpilki z różowymi noskami i podeszwami.
Dodatkowo była wyposażona w biały, plastikowy kapelusz z różową wstążką w białe kropki oraz torebeczkę i walizkę – aktówkę, obie otwierane (!).
Strój lalki, jak sugeruje nazwa amerykańska zmieniał się z dziennego na wieczorowy. Po zdjęciu żakietu i założeniu ołówkowej spódnicy na lewą stronę, całość nabierała wieczorowego (klubowego) charakteru. Szaliczek był wiązany w talii jako pasek, a na nogach pojawiały się różowe klapeczki.
Lalka miała tekturowe gadżety i plastikowy kalkulator. Do gadżetów dołączyłam jako dziecko książeczkę z jajka Kinder z tamtych czasów, która cały czas jest.
Dołączone były też różowa szczotka i grzebień do włosów. Zachował się też katalog wyoglądany prawie do końca.
Lalka i cale jej wyposażenie były moim oczkiem w głowie, dzięki czemu na lalce niewiele widać upływ czasu i ma kompletny ekwipunek, brakuje tylko pudelka i instrukcji jak zmienić lalce kreację. Być może lalka zawdzięcza to temu, że miała walizeczkę, do której można było cały jej majdan włożyć. No i brat się do niej nie zbliżał, bo chyba go nie interesowała.
Z ciekawostek, lalka nie ma na imię Barbie…, bo chciałam, żeby wśród wszystkich Barbie świata czymś się wyróżniała. Dlatego dałam jej na imię Marion, czyli Mariola tylko po francusku, wymawiane z ą na końcu.
Kilka zbliżeń na buźkę mojej Marion.
Piękne, duże, ciemnoniebieskie oczy, dyskretny, błękitny cień na górnej powiece i śliczne usta w kolorze czerwono – różowym (koralowym?), rozchylone w uśmiechu.
Długie blond włosy za nowości miały kosmyki znad skroni związane z tyłu głowy w celu przytrzymania reszty włosów przed wchodzeniem w oczy. Biżuteria, to oczywiście kolczyki i pierścionek z kryształkami. Kwintesencja Barbie z tamtych czasów, po prostu piękna lalka. Miłosiernie nie próbujmy robić porównania z tym, co obecnie firma Mattel oferuje dzieciom do zabawy.
We Francji byliśmy przez rok i przez ten czas z kieszonkowego uzbierałam na dodatkowe ubranko – spodnie z bluzą, czyli bardziej na luzie i na … motorynkę, która na prawdę pryka, jak się nią jeździ po podłodze lub po podziemnym garażu.
Po wyciągnięciu lalki z pudła, w którym spędziła kilka(naście/dziesiąt) lat, gdy nie bawiłam się lalkami, wymagała ona oczywiście pewnych zabiegów spa – głównie kąpieli.
Próbowałam też na powrót zakręcić jej włosy, ale po początkowym oszałamiającym efekcie włosy się w zasadzie na powrót rozkręciły, jednak odzyskały dawny blask.
Ostatnie zdjęcie z netu, pokazujące jak lalka prezentuje się w pudelku.
Kończąc dzisiejszy wpis dodam tylko, że lalkowe życie Marion na jesieni 2010 uległo gwałtownemu zwrotowi o 180°, nabrało rozpędu i rumieńców. Nigdy nie miała tylu przyjaciół i znajomych, no i wreszcie, po tylu latach, poznała miłość swojego życia, ale o tym innym razem.