Czy feminatywy są potrzebne?
Czy feminatywy są potrzebne? Zacznę od tego, że feminatywy to nie wszystko. Dziś coraz więcej mówi się o doświadczeniu płci wykraczającym poza binarność i szuka się w polszczyźnie form mogących to doświadczenie wyrazić.
Nie podważa to jednak potrzeby istnienia i stosowania form żeńskich, które widzę jako przeznaczone dla osób chcących wyrazić swoją identyfikację z kobiecością. Nurt badań językoznawczych, zwany lingwistyką płci, podkreśla znaczenie form żeńskich w językowym obrazie świata. Przyjmuje się, że dotychczas był on zdefiniowany przez androcentryzm, czyli (językową) dominację mężczyzn. Wprowadzanie i stosowanie form żeńskich może nie tylko zwiększyć reprezentację kobiet, lecz także ułatwić identyfikację z nazywanymi zjawiskami. Kiedy dziewczynka dowiaduje się, że może zostać np. lekarką, naukowczynią, prezydentką, ma szasnę uwierzyć, że uzyskanie określonych zawodów lub stanowisk nie musi się odbywać pomimo jej płci, ale w związku z nią, że kobiecość nie jest cechą, którą należy skrywać lub której trzeba zaprzeczyć.
Musimy przy tym pamiętać o różnych trudnościach związanych z tworzeniem i używaniem feminatywów. Jedną z nich jest stosowanie nadal bardzo popularnego w tym kontekście sufiksu „-ka”, pełniącego w polszczyźnie wiele funkcji. Oprócz nazw żeńskich tworzy on m.in. zdrobnienia, a więc można się spotkać z głosami, że „pracowniczka” to „mały pracownik” (dlatego obecnie w dyskursie równościowym znacznie częściej usłyszymy wersję „pracownica”); w konsekwencji konkretne feminatywy bywają uważane za pobłażliwe. Istotna jest również wymowa: usłyszymy na przykład, że nazwy „architektka” lub „adiunktka” są trudne do wymówienia.
Tak jak trudności fonetyczne można pokonać praktyką, tak skojarzenia związane z rzekomo śmiesznymi (znaczeniowo, brzmieniowo…) formami żeńskimi da się zmienić przez ich neutralne używanie. Doskonałym przykładem jest „dziekanka”. Jak wiadomo, słowo to stanowi skrótową i potoczną nazwę urlopu dziekańskiego, ale może też nazywać kobietę pełniącą funkcje dziekańskie. Sama coraz częściej spotykam się z używaniem tego słowa także w tym drugim znaczeniu, co jeszcze kilka lat temu byłoby niemal nie do pomyślenia. Inny przykład: reklamy rekrutacyjne we wrocławskim MPK, w których od niedawna konsekwentnie i odważnie stosuje się feminiatywy. Nie oznacza to, że kobiety nie były wcześniej np. motorniczymi, lecz zwiększa ich widoczność w języku.
Czy zatem potrzebujemy form żeńskich? Tak. Dlaczego? Po to, by zwiększać inkluzywność i językową widoczność osób identyfikujących się jako kobiety. Nie uważam jednak, że powinien istnieć odgórny nakaz używania femniatywów. Należy uszanować to, że niektóre kobiety będą wolały określać się męskimi terminami. Feminatywy mają decentralizować i poszerzać dyskurs, ale nie powinny stać się nową opresyjną normą.
Należy też pamiętać o tym, że formy męskie, zgodnie z regułami polszczyzny, mogą również pełnić funkcję nazw ogólnych, obejmujących wszystkie osoby niezależnie od ich identyfikacji płciowej. Choć słusznie podejmuje się próby tworzenia nowych, niekojarzących się tak silnie tylko z jedną (męską) płcią nazw neutralnych płciowo lub niebinarnych (wśród nich znajdują się osobatywy, np. „osoby studenckie”), to warto pamiętać także o tej uogólniającej roli nazw męskich. Być może za jakiś czas powrócą do nas w nowej, zrewidowanej i bardziej inkluzywnej wersji. Na razie zaś cieszmy się feminatywami.
Nie wierzcie w mity, zaufajcie nauce!
dr Katarzyna Lisowska
Dr Katarzyna Lisowska – pracuje w Zakładzie Teorii Literatury w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się literaturoznawstwem wrażliwym na płeć i seksualność. Opublikowała książkę Metaforyczność w dyskursie genderowym polskiego literaturoznawstwa po 1989 roku (Kraków 2019) oraz liczne artykuły i rozdziały w monografiach. W najnowszych badaniach koncentruje się na retoryce przemocy seksualnej w literaturze.